Anders Breivik nie miał wspólników podczas popełniania zbrodni w Oslo i na wyspie Utoya. Taką ocenę wydali śledczy zeznający w środę na procesie w Norwegii.
Trzej policjanci zeznali, że nie znaleziono żadnych dowodów, które sugerowałyby, iż ktokolwiek poza samym Breivikiem wiedział o jego planach lub pomógł mu w ich wykonaniu.
- Nic w dokumentach nie sugeruje współudziału osób trzecich - podkreślił śledczy Kenneth Wilberg, prowadzący dochodzenie w sprawie zamachów. Zastrzegł jednak, że "niemożliwe jest udowodnienie ponad wszelką wątpliwość, że takiej osoby lub osób nie ma. Można jedynie szukać, ale w pewnym momencie trzeba ogłosić, że jednak nie istnieją".
Twierdził, że należy do organizacji
W 1500-stronicowym manifeście, który Breivik rozpowszechnił przed zamachami, ekstremista twierdził, że należy do rasistowskiej, skrajnie prawicowej organizacji międzynarodowej o nazwie Rycerze Templariusze. Według niego ruch narodził się w 2002 roku w Londynie, aby "obronić Europę" przed islamem i wielokulturowością. Później zaczął mówić, że ruch liczy zaledwie sześciu członków, jednak planuje kolejne ataki.
Wilberg zaznaczył, że nie stwierdzono powiązań między Breivikiem a tą organizacją ani nawet "dowodów na to, że ona w ogóle istnieje". Jednocześnie przyznał, że policja nie była w stanie ustalić tożsamości ok. 8 tys. osób, do których Breivik chciał rozesłać swój manifest. Ostatecznie dokument trafił do tysiąca odbiorców - w pozostałych przypadkach zadziałały filtry w skrzynkach odbiorczych, które automatycznie blokują odbiór maili o zbyt dużej zawartości.
Proces Breivika trwa od połowy kwietnia i zakończy się prawdopodobnie w czerwcu lub lipcu. W jego trakcie trzeba będzie ustalić czy Norweg jest poczytalny. Do tej pory psychiatrzy wydali dwie wykluczające się ekspertyzy w tej sprawie. Jeśli zostanie uznany za poczytalnego, ekstremiście grozi do 21 lat więzienia.
Autor: jak/tr/k / Źródło: PAP