Pilot linii American Airlines zgłosił przypadek bliskiego spotkania z dronem w powietrzu, na wysokości ok. 700 metrów, w czasie gdy schodził do lądowania na jednym z lotnisk na Florydzie. Do zdarzenia doszło w marcu i Federalny Urząd Lotnictwa bada sprawę, bo - jak się okazuje - piloci samolotów rejsowych w USA kilka razy unikali już kolizji z bezzałogowymi maszynami. Pentagon twierdzi, że dron nie należał do wojska. Amerykańskie media w związku z tym pytają, do kogo, bo prywatne drony wciąż są w USA nielegalne.
W pewne marcowe popołudnie kapitan rejsu 4650 linii American Airlines lecącego z Charlotte w Północnej Karolinie do Tallahassee na Florydzie w odległości ok. 5 km od lotniska docelowego zauważył mały obiekt zmierzający w jego kierunku. Pilot szybko zorientował się, że - jak zeznał przełożonym - ma do czynienia z dronem.
Myślał, że się zderzył
Maszyna miała się znaleźć tak blisko jego boeinga, że mógł się jej wyraźnie przyjrzeć i nawet ją opisać. Dron miał wyraźnie widoczne śmigła, przednie i tyle koła oraz "kamuflaż" wojskowy.
Dziennik "Wall Street Journal", który dotarł do zeznań, jakie pilot złożył w urzędzie lotnictwa (FAA) pisze, że relacjonując sprawę i rozmawiając o niej ze śledczymi tłumaczył, jak bardzo się "bał" o to, że w niego uderzył. W pewnej chwili samolot i dron będące na kursie kolizyjnym - jak wierzył kapitan rejsu - "minęły się". Kapitan nie zobaczył już więcej drona i był przekonany o tym, że ten uderzył w skrzydło boeinga. Pilot czekał kilkanaście sekund z przerażeniem na moment, w którym coś zacznie się dziać z jego maszyną.
Pentagon: to nie my. FBI ma swoje śledztwo
Pentagon poproszony o komentarz powiedział, że żadnej takiej sprawy nie bada i nie komentuje też lotów swoich dronów nad terytorium USA. Z opisu dostarczonego przez pilota wynika również jasno, że nie mogła to być maszyna amerykańskiej armii, bo tych wojsko nie maluje na zielono, czarno i brązowo lub łącząc te barwy. Miejscowa policja zapewniła też, że i jej maszyny nie znajdowały się wtedy w tym miejscu.
"Wall Street Journal" pisze, że w tej sytuacji problem dronów staje się jeszcze poważniejszy. Jeżeli bowiem to nie maszyna amerykańskiej armii, to oznacza to tylko tyle, że ktoś użył na Florydzie własnego, prywatnego drona, a to jest nielegalne.
Taką sprawę bada od marca ub. roku FBI, która przesłuchała po wylądowaniu na lotnisku JKF w Nowym Jorku pilota włoskich linii Alitalia. Kapitan zeznał wtedy, że zaobserwował drona w odległości 60 metrów od swojej maszyny. FBI wciąż nie potrafi znaleźć śladu tej maszyny i śledztwo utknęło w martwym punkcie.
W ostatnich trzech latach takich spraw pojawiło się zresztą kilka, ale z reguły śledztwa te otoczone są głęboką tajemnicą, bo sprawa jest delikatna.
Nikt nie kontroluje dronów "garażowych"
"WSJ" zauważa, że przemysł lotniczy rozwija się w kierunku dostępności takich maszyn i prawdopodobnie za kilka lat - jak pisze z kolei "Los Angeles Times" - drony prywatnych firm będą latały bez większych problemów, "bo ich entuzjaści nie spoczną, póki do tego nie doprowadzą".
Federalny Urząd Lotnictwa odpowiedzialny za bezpieczeństwo w obrębie ruchu lotniczego na całym terytorium Stanów Zjednoczonych próbuje lobbować za wprowadzeniem odpowiednich zarządzeń dotyczących kwestii wykorzystania prywatnych dronów. Prace nad tymi zapisami w kongresie potrwają co najmniej do końca 2015 roku - zauważa "Los Angeles Times".
Do tego czasu prawdopodobnie nikt nie będzie w stanie kontrolować zapędów tych obywateli USA, którzy swoje drony budują często w garażach i montując na nich kamery próbują "zwiedzić" i zobaczyć jak najwięcej się da.
Stacja CNN również opisująca sprawę zwraca uwagę na to, że dla samolotu pasażerskiego nawet zderzenie z ptakiem może okazać się katastrofalne w skutkach, a dron to maszyna - cięższa i większa.
Autor: adso/tr / Źródło: "Wall Street Journal", The Wire, CNN, "Los Angeles Times"
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia.org (GNU)