Sąd w Teksasie uniewinnił Davida Barajasa, którego podejrzewano o zastrzelenie pijanego kierowcy. Nietrzeźwy 20-latek śmiertelnie potrącił dwóch jego synów. Mężczyźnie groziło dożywocie.
Tragedia rozegrała się dwa lata temu w teksańskim mieście Alvin. David Barajas wracał po zmroku samochodem do domu z dwoma synami. W aucie zabrakło paliwa, więc 11-latek i jego o rok starszy brat pchali auto wzdłuż nieoświetlonej drogi. Byli zaledwie 100 m od domu, kiedy wjechał w nich samochód prowadzony przez pijanego 20-latka, Jose Bandę. Chłopcy zginęli na miejscu.
Kiedy na miejscu pojawiła się policja, znalazła trzy martwe osoby: synów Barajasa i młodego kierowcę. Prokurator próbował udowodnić, że rozwścieczony ojciec pobiegł do domu po broń i zastrzelił sprawcę wypadku. Obrona twierdziła z kolei, że Barajas ratował synów i nie zastrzelił Brandy. Na miejscu wypadku nie znaleziono broni, z której zastrzelono kierowcę. Brakowało dowodów łączących Barajasa ze śmiercią kierowcy. Nie było świadków naocznych.
Kto strzelił?
W domu Barajasa znaleziono pocisk podobny do tego, którego fragment zabezpieczono w samochodzie 20-latka. Obrońca twierdził jednak, że mężczyzna nigdy nie posiadał broni, a część naboju mogła równie dobrze pochodzić z każdej broni.
Jedna z osób zeznających w procesie stwierdziła także, że słyszała kilka strzałów, co mogło świadczyć o strzelaninie w pobliżu. Poza tym, jak twierdziła obrona, mężczyznę mógł zastrzelić każdy i błyskawicznie oddalić się z miejsca zbrodni.
Autor: pk / Źródło: CNN, ABC News