Harold Jellicoe Percival, 99-letni weteran II Wojny Światowej zmarł nie mając bliskiej rodziny. Wszystko wskazywało na to, iż na pogrzeb nie przyjdzie nikt. Po apelu domu pogrzebowego doszło jednak do wielkiej mobilizacji. Na uroczystość stawiło się pół tysiąca osób, które godnie pożegnały weterana.
Harold Jellicoe Percival, znany też jako "Coe", służył podczas II Wojny Światowej w RAF, a dokładniej jako mechanik w słynnej jednostce ciężkich bombowców Lancaster, która w 1943 roku przeprowadziła nalot na tamy w III Rzeszy.
Po wojnie miał wieść życie "wędrownika" i nigdy nie założył rodziny. Jego jedynymi bliskimi osobami była trójka rodzeństwa, które jednak przeżył. Kiedy zmarł pod koniec października w domu starości, wszystko wskazywało na to, że na pogrzebie nie będzie nikogo, poza dwójką siostrzeńców mężczyzny.
Skuteczny apel
Dom pogrzebowy wystosował apel w miejscowych gazetach do członków sił zbrojnych Wielkiej Brytanii, aby stawili się na pożegnaniu weterana. Informacja przedostała się do mediów społecznościowych, gdzie szybko zyskała duży rozgłos.
Efekty apelu przekroczyły jednak wszelkie oczekiwania organizatorów. W deszczowy 11 listopada, Dzień Weterana w Wielkiej Brytanii, przed domem pogrzebowym zgromadził się liczący pół tysiąca osób tłum. W środku starczyło miejsca tylko dla stu osób, a pozostali stali w milczeniu i w deszczu na zewnątrz.
- Odzew był niesamowity. Jesteśmy oszołomieni i możemy tylko powiedzieć, że bardzo wszystkim obecnym dziękujemy - stwierdził po ceremonii Andrew Colyer-Worrsall, jeden z siostrzeńców Percivala. - A myśleliśmy, że będzie tylko nas dwóch - powiedział.
Autor: mk//kdj / Źródło: BBC, RAF, metro.co.uk