Marsz opozycji na Islamabad

Aktualizacja:

Setki działaczy opozycji rozpoczęły we wtorek "długi marsz" z Lahore do Islamabadu w ramach protestu przeciwko prezydentowi Muszarrafowi. Byłoby ich więcej, ale policja prewencyjnie aresztowała w nocy kilka tysięcy opozycjonistów.

W tzw. "długim marszu" nie uczestniczy przewodnicząca opozycyjnej Pakistańskiej Partii Ludowej (PPP), była premier Benazir Bhutto, na którą władze w nocy nałożyły areszt domowy. Jej dom został jednocześnie odcięty od świata przez policyjne zasieki i patrolujących żołnierzy. Według agencji Reuters w ciągu ostatniej doby policja, chcąc zapobiec marszowi, zatrzymała w Lahorze około 1.500 osób.

Według opozycji w ramach protestu z miasta wyjechało około 200 pojazdów. Władze uznały przejazd kolumny za nielegalny i wzdłuż szosy z Lahore do stolicy - ok. 300 km - rozmieściły tysiące policjantów i żołnierzy.

Na czele karawany pojazdów w miejscu pani Bhutto stanął inny z czołowych działaczy PPP - Shah Mahmood Qureshi.

- Jeśli mnie aresztują, jeszcze inny lider PPP stanie na czele tego marszu na rzecz demokracji - oświadczył Qureshi w telewizji informacyjnej "Dawn". Jak dodał, służby porządkowe w kilku punktach kontrolnych zatrzymywały kolumnę, zabierały kilku działaczy, lecz później pozwalały na przejazd.

Podróż opozycjonistów do Islamabadu potrwa około trzech dni. PPP spodziewa się, że na trasie do marszu dołączy większa liczba zwolenników opozycji.

Świat obserwuje z niepokojem

W amerykańskiej administracji i mediach narastają obawy, czy w rezultacie politycznych niepokojów broń atomowa, w jakiej posiadaniu jest Pakistan, nie wpadnie w ręce islamskich ekstremistów.

Amerykanów najbardziej niepokoi to, że nie wiedzą, gdzie dokładnie broń jest przechowywana i w jakich warunkach. Rząd w Islamabadzie odmówił amerykańskim ekspertom dostępu do bunkrów, gdzie znajduje się około 50 bomb nuklearnych.

W odpowiedzi na owe amerykańskie obawy prezydent Muszarraf zapewnił, że pakistański arsenał atomowy "jest pod całkowitą kontrolą".

Brytyjczycy na ostro

Szef brytyjskiej dyplomacji David Milliband oświadczył we wtorek, że prezydent Pakistanu Pervez Muszarraf musi w ciągu 10 dni odwołać stan wyjątkowy.

Minister zapytany przez dziennikarzy, czy Wielka Brytania popiera poniedziałkowe wezwanie Wspólnoty Narodów, zrzeszającej 53 państwa, głównie kolonie dawnego Imperium Brytyjskiego, do zniesienia stanu wojennego w Pakistanie pod groźbą zawieszenia członkostwa, odpowiedział: "Bezwzględnie".

Ministrowie wspólnoty mają spotkać się 22 listopada, aby przedyskutować obecny status Pakistanu w grupie tych państw.

- Dlatego właśnie 10 dni jest tak istotne - podkreślił Milliband w rozmowie z rozgłośnią BBC.

Prócz zniesienia stanu wyjątkowego, Commonwealth w poniedziałek zażądał przywrócenia konstytucji, ustąpienia Muszarrafa z funkcji szefa sztabu wojskowego, uwolnienia więźniów politycznych, zniesienia restrykcji nałożonych na media i przeprowadzenia wolnych i sprawiedliwych wyborów.

W reakcji przedstawicielstwo Pakistanu we Wspólnocie Narodów oznajmiło, że w swoich decyzjach Pakistan nie będzie kierował się terminami narzuconymi z zewnątrz. Podejmie je natomiast - głosił wydany komunikat - "w zgodzie z interesem narodowym".

Członkostwo Pakistanu we Wspólnocie Narodów zostało zawieszone w 1999 r., gdy Muszarraf doszedł do władzy w wyniku bezkrwawego zamachu stanu. W 2004 r. kraj ponownie został pełnoprawnym członkiem Commonwealthu.

Źródło: PAP