Zakończona w piątek kampania wyborcza przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi w Grecji była najbardziej nietypowa w historii tego kraju. - Nigdy wcześniej politycy tak bardzo nie obawiali się pokazać publicznie - powiedział Andreas Stergiu, politolog z Uniwersytetu na Krecie. Politycy bardziej skupiają się więc na kameralnych spotkaniach, wizytach domowych, czy na kampanii w internecie.
Ponad 9,5 mln wyborców zadecyduje w niedzielę, czy dwie największe partie Grecji, PASOK i Nowa Demokracja, postrzegane powszechnie jako odpowiedzialne za ekonomiczny kryzys w kraju, zdołają utworzyć silną koalicję potrzebną do kontynuowania reform.
Zdaniem komentatorów, PASOK i ND nadal mają duże szanse na stworzenie koalicji, zwłaszcza jeśli razem zdobędą 45-50 proc. głosów. Jednak elektorat obu ugrupowań znacznie zmalał, głównie na rzecz nowo powstałych partii utworzonych przez byłych członków PASOK-u i ND, którzy odeszli albo zostali wyrzuceni, bo nie zgadzali się z warunkami porozumienia, jakie Grecja podpisała z trojką.
Kameralna kampania zamiast wielkich wieców
Stergiu zwrócił uwagę, że "wystarczy się przejść po Paneptistimiu (jedna z głównych ulic Aten-red.) żeby zobaczyć, że żadna z partii należąca do głównego nurtu politycznego Grecji, oprócz komunistów, nie miała tam swojego kiosku". - Boją się, że ludzie obrzucą ich jogurtem albo jeszcze gorzej - zaznaczył politolog.
Obawa przed konfrontacją sprawiła, że zarówno socjalistyczny PASOK, jak i konserwatywna Nowa Demokracja - dwie największe partie, powszechnie obwiniane przez społeczeństwo greckie za kryzys finansowy - w swojej kampanii wyborczej bardziej skupiły się na kameralnych spotkaniach w niewielkich salach, lub wręcz na wizytach domowych.
Nigdy wcześniej politycy tak bardzo nie obawiali się pokazać publicznie. Wystarczy przejść się po Paneptistimiu (jedna z głównych ulic Aten-red.), żeby zobaczyć, że żadna z partii należąca do głównego nurtu politycznego Grecji, oprócz komunistów, nie miała tam swojego kiosku. Boją się, że ludzie obrzucą ich jogurtem albo jeszcze gorzej. Andreas Stergiu, politolog z Uniwersytetu na Krecie
W tegorocznej kampanii rzadkością były niegdyś popularne wielkie wiece polityczne, na które w czasach swojej świetności obie partie potrafiły ściągnąć i po kilkaset tysięcy osób. W dodatku te, które się odbyły, miały rekordowo niską frekwencję.
Na ostatni, piątkowy wiec PASOK, na ateńskim placu Syntagma, przyszło 3 tys. ludzi. W czwartek, kiedy przywódca Nowej Demokracji Antonis Samras pojawił się przed centrum konferencyjnym Zapeio, także w centrum Aten, było mniej więcej tyle samo ludzi. - Jedyna różnica polegała na tym, że Samaras był mądrzejszy i zorganizował swój wiec w nietypowym miejscu, więc mała liczba ludzi była mniej zauważalna - komentuje to Stergiu.
W ciągu ostatniego tygodnia przed wyborami w Atenach panował spokój. Na mieście prawie nie było plakatów wyborczych, flag czy ulotek różnych partii.
Bez poważnego programu, z kontami na Facebooku
Ciekawym zjawiskiem był także fakt, że po raz pierwszy w Grecji partie znajdujące się w głównym nurcie politycznym porzuciły tradycyjne metody, takie właśnie jak wiece i spotkania publiczne, a zaczęły używać internetu, głównie portali społecznościowych, takich jak Facebook, i Twitter.
Dobrym przykładem tego, jak dzięki tym metodom można było odnieść sukces, okazała się partia Niezależnych Greków, która całą kampanię wyborczą zaczęła od utworzenia na Facebooku swojego profilu, na którym szybko zarejestrowało się 67 tys. fanów.
Według doktora Tanosa Dokosa, dyrektora międzynarodowego think tanku ELIAMEP, inną nietypową cechą tej wyjątkowo spokojnej kampanii wyborczej był fakt, że w zasadzie żadna z partii nie przedstawiła poważnego programu naprawy kraju. - Debata wyborcza tak naprawdę dotyczyła tylko tego, czy partie są za programem oszczędnościowym, czy przeciw. Niepokojący był fakt, że choć mamy w Grecji tyle różnych problemów, nikt nie przedstawił żadnego merytorycznego programu reform. Nikt nie powiedział ani słowa o edukacji, systemie opieki zdrowotnej, czy jak naprawdę pomóc prywatnemu biznesowi - wskazał Dokos.
Imigranci "tyranem narodu greckiego"
Wzrost znaczenia partii prawicowych i nacjonalistycznych, takich jak Niezależni Grecy czy Złota Jutrzenka, które za jeden z głównych punktów swojego programu przyjęły kwestię rozwiązania problemu nielegalnych imigrantów sprawił, że inne partie, nawet te o znacznie bardziej umiarkowanych poglądach, w poszukiwaniu głosów także skupiły się na tej kwestii.
Przykładem jest tu przemówienie Samarasa na czwartkowym wiecu. Przywódca Nowej Demokracji posunął się do nazwania imigrantów "tyranem narodu greckiego".
Debata wyborcza tak naprawdę dotyczyła tylko tego, czy partie są za programem oszczędnościowym, czy przeciw. Niepokojący był fakt, że choć mamy w Grecji tyle różnych problemów, nikt nie przedstawił żadnego merytorycznego programu reform. Tanos Dokos, dyrektor międzynarodowego think tanku ELIAMEP
Z kolei przywódca PASOK Ewangelos Wenizelos skupił się głównie na przestrzeganiu wyborców przed powierzeniem rządów zwolennikom wyjścia ze strefy euro.
Konkurenci PASOK i Nowej Demokracji nie pozostawali dłużni i nagminnie nazywali dwie główne partie "złodziejami" i "zdrajcami narodu greckiego".
Według Stergiu interesującym elementem tzw. pośredniej kampanii wyborczej była też wzmożona aktywność policji w centrum Aten, przez wielu uważanym za getto nielegalnych imigrantów, prostytutek, narkomanów. - Do tej pory policja wydawała się nie zwracać na to żadnej uwagi - powiedział Stergiu.
- A w ostatnim tygodniu - bum - nagle zaczęli łapać nielegalnych imigrantów i odsyłać ich do nowo powstałego ośrodka zatrzymań, zaczęli też sprawdzać prostytutki i odkryli, że kilkanaście z nich jest nosicielkami HIV, mało tego, wygląda na to, że policjanci regularnie chodzą na patrole. Bardzo mi się to wszystko podoba, tylko mam jedno pytanie: dlaczego dopiero teraz? - dodał.
Na to pytanie odpowiada w jednym ze swoich politycznych komentarzy redaktor naczelna "Wiadomości Ateńskich" Joanna Papadimitriu: "Przesłanie, zawarte w tych akcjach jest proste - obywatelu, potrzebujesz naszej opieki".
Źródło: PAP