Po domu, w którym przez lata ukrywał się Osama bin Laden, nie został kamień na kamieniu. Rok po ataku amerykańskich komandosów w miejscu rezydencji w pakistańskim Abbottabad pozostało kilka kawałków betonu i rowy wypełnione wodą. Niektórzy lokalni mieszkańcy nie dają wiary, że w już nieistniejącym domu rzeczywiście zabito szefa Al-Kaidy.
Amerykanie przeprowadzili atak 2 maja 2011 roku bez porozumienia z Pakistanem. Wywołało to w sposób oczywisty furię w Islamabadzie, gdzie takie naruszenie suwerenności zostało odebrane jako policzek dla władz i wojska, które nie zorientowało się, że formacja śmigłowców wiozących kilkudziesięciu komandosów zbliżyła się na około 100 kilometrów od stolicy.
Po przeprowadzeniu śledztwa w rezydencji Osamy, zdecydowano zrównać ją z ziemią. Decyzję władz pakistańskich odebrano z jednej strony jako chęć zlikwidowania ewentualnego miejsca kultu ekstremistów, ale z drugiej strony jako pragnienie pozbycia się tego palącego dowodu porażki wywiadu i wojska.
Wyburzanie rozpoczęto w lutym. Ciężki sprzęt szybko zrównał z ziemią trzypiętrowy budynek oraz otaczający go wysoki mur. Na miejscu pozostało kilka kawałków betonu i cegieł. Teren szybko porósł trawą, otaczającą płytkie błotniste jeziorka pośrodku pola. Część terenu lokalna młodzież zaadaptowała do gry w krykieta.
Miejsce po byłym domu lidera Al-Kaidy nie jest atrakcją dla miejscowych. Część z nich w ogóle nie daje wiary, że to tam zginął bin Laden. - Co to ma być? Zabrali stąd ciało i wrzucili je do oceanu? W tym nie ma żadnej prawdy, to wszystko fikcja. Powinni przynajmniej pokazać jakiś dowód. To zagrywka na potrzeby wyborów - stwierdził sprzedawca z sklepu nieopodal byłego domu terrorysty, Naveed Ahmed.
Źródło: Reuters