Koniec rejsu wcale nie luksusowego


Luksusowy statek wycieczkowy Carnival Splendor, który po pożarze w maszynowni w poniedziałek dryfował na Pacyfiku holowany przez sześć holowników i eskortowany przez amerykańską straż przybrzeżną, dopłynął w czwartek do San Diego.

Wycieczkowiec wpłynął do portu w Kalifornii przy owacjach pasażerów i członków załogi, w sumie 4,5 tys. osób. Przez trzy dni ponad pozbawieni byli gorącej wody, klimatyzacji i gotowanych posiłków.

Załoga dała radę

Ken King, jeden z pierwszych pasażerów, który zszedł na ląd, powiedział CNN, że ani on, ani pozostali wycieczkowicze do końca nie byli świadomi powodów powrotu do portu i skali awarii.

- Dopiero teraz oznajmili nam, że na pokładzie był ogień. Wcześniej mówili tylko, że pojawił się dym - relacjonował pasażer.

King skarżył się także, że od awarii przez 13 godzin w poniedziałek pasażerowie pozbawieni byli toalety. - Mimo trudnych warunków załoga stanęła na wysokości zadania - dodał.

Tylko ataki paniki

290-metrowy Carnival Splendor wypłynął w siedmiodniową podróż w niedzielę z Long Beach na południe od Los Angeles. Normalny program jego rejsów obejmuje odwiedziny meksykańskich kurortów nadmorskich Puerto Vallarta, Mazatlan i Cabo San Lucas. Pożar, który wybuchł, gdy statek znajdował się ok. 200 mil na południe od San Diego, pokrzyżował jednak te plany już następnego dnia.

Walka z pożarem trwała trzy godziny. Nikt nie odniósł obrażeń, ale kilka osób doświadczyło ataków paniki.

Zaopatrzenie dostarczał wycieczkowcowi lotniskowiec marynarki wojennej USA, który we wtorek przerwał misję na Oceanie Spokojnym.

Źródło: PAP