Liczba ofiar cyklonu tropikalnego "Nargis" wzrasta lawinowo. Szacunki birmańskiego rządu sięgają już 15 tys. zabitych, za czego 10 tys. w jednym tylko mieście Bogalaj, położonym w delcie Irawadi.
Wiejący z prędkością ponad 190 km/h wiatr zrywał dachy, linie energetyczne i przewracał drzewa. W dawnej stolicy kraju, Rangunie, nie ma ani prądu, ani wody. W delcie rzeki Irawadi zniszczonych zostało przez żywioł nawet 75 procent budynków. Niemal wszystkie domy, które pozostały, mają pozrywane dachy. Liczbę zaginionych rząd szacuje na 30 tys. osób.
Ameryka chce pomóc
Władze, według których szalejący żywioł zniszczył połowę zabudowań w południowych prowincjach kraju, przyjęły pomoc ONZ. W pomoc ofiarom kataklizmu angażuje się również żona prezydenta USA Laura Bush. Pierwsza dama skrytykowała rządzącą juntę za ignorancję wobec nadchodzącego cyklonu.
Obawiam się, że oni w ogóle nie przyjmą pomocy Laura Bush
Na początek, amerykańska prezydentowa zapowiedziała natychmiastowe przesłanie przez ambasadę USA 250 tys. dolarów pomocy i zaproponowała więcej pieniędzy, ale pod warunkiem przyjęcia specjalnej grupy do walki z klęskami żywiołowymi z USA. Znana z krytycznego stosunku wobec birmańskiej junty, Bush powątpiewa jednak w skuteczność amerykańskiej akcji. - Obawiam się, że oni w ogóle nie przyjmą pomocy - powiedziała pierwsza dama.
Zniszczona połowa domostw
- Nigdy nie widziałem czegoś równie strasznego - powiedział agencji Reuters pragnący zachować anonimowość polityk. - To mi przypomina skutki huraganu Katrina, który spustoszył Stany Zjednoczone - dodał mężczyzna.
- Wiemy, że kilkaset tysięcy osób potrzebuje schronienia i czystej wody pitnej, ale konkretnej liczby nie znamy - mówi z kolei Richard Horsey z biura ONZ ds. klęsk żywiołowych w Bangkoku.
Świat chce pomóc
Na birmańską tragedię od razu zareagował ONZ i organizacje pozarządowe z całego świata. Przedstawiciele agencji pomocowych spotkali się w birmańskim Rangunie, a także w stolicy Tajlandii, Bangkoku, i w Genewie, by oszacować straty i przygotować pomoc.
Rzeczniczka UNICEF (ONZ-owski Fundusz Pomocy Dzieciom) Veronique Taveau powiedziała, że UNICEF ma pięć zespołów oceniających sytuację na miejscu w Birmie.
Gdzie oni są?
Mieszkańcy Birmy nie kryją oburzenia wobec rządzących, którzy w niewystarczający sposób pomagają ofiarom żywiołu. - Gdzie są ci wszyscy umundurowani ludzie, którzy są gotowi do bicia cywilów? Powinni być tutaj i pomagać w oczyszczaniu terenu i przywracaniu elektryczności - mówił jeden z Birmańczyków.
Referendum będzie
Kataklizm nie pokrzyżuje jednak planów rządzącej Birmą junty. Wyznaczone na 10 maja referendum w sprawie nowej konstytucji, zgodnie z którą w 2010 roku odbędą się w Birmie wielopartyjne wybory powszechne, odbędzie się w terminie.
- Referendum odbędzie się za kilka dni, a ludzie ochoczo czekają na możliwość głosowania - oświadczyła rządząca Birmą junta. Pomimo trudnej sytuacji po przejściu cyklonu władze spodziewają się wysokiej frekwencji.
Opozycja chce bojkotu
Opozycja demokratyczna apeluje jednak o odrzucenie projektów junty, gdyż ich zdaniem utrwali ona tylko wojskowe rządy. Gwarantuje on bowiem wojsku odgrywanie stałej roli w rządzeniu i uniemożliwia przywódczyni opozycji Aung San Suu Kyi pełnienie urzędów publicznych.
Według projektu, urzędów publicznych nie może pełnić nikt, kto miał prawa i przywileje obywatela cudzoziemskiego. To wyklucza z rządu panią Suu Kyi, której nieżyjący już mąż był Brytyjczykiem i której dwóch synów jest Brytyjczykami.
Projekt przewiduje także, że 25 proc. miejsc w obu izbach parlamentu przypadnie wojsku. W razie stanu wyjątkowego daje prezydentowi prawo przekazania władz ustawodawczych, wykonawczych i sądowniczych armii. Stanowi także, że przyszłe zmiany w konstytucji będą wymagać większości 75 proc. głosów, co w zasadzie uniemożliwia przyjęcie poprawek, które nie zostałyby poparte przez wojsko.
Źródło: Reuters, PAP, thenewstribune.com, iht.com
Źródło zdjęcia głównego: Reuters