Pensylwania, zaliczana do najludniejszych stanów USA, zamieni się w wyborczą arenę. We wtorek w tym stanie odbędą się prawybory w Partii Demokratycznej, które przez wielu uważane są za jedną z ostatnich szans Hillary Clinton na partyjną nominację prezydencką. Jednak już teraz w wyścigu do nominacji większość amerykańskich ekspertów przewiduje zwycięstwo czarnoskórego senatora z Illinois, Baracka Obamy.
Sztab Hillary Clinton chce z Obamą w Pensylwanii wygrać różnicą 10 punktów procentowych. Ostatnie sondaże przed wtorkowym głosowaniem wskazywały na wygraną byłej Pierwszej Damy. Jednak różnica ta wynosiła zaledwie 5 punktów procentowych, przy czym 9 proc. wyborców było niezdecydowanych.
"Wpadka" Obamy
Czarnoskórego senatora z Illinois popierają przeważnie wyborcy bardziej zamożni, absolwenci uniwersytetów o raczej lewicowych i antywojennych poglądach. Sympatycy Clinton to na ogół ci bardziej biedni i mniej wykształceni Demokraci. Popierają ją także konserwatywni tzw. "Demokraci Reagana" - religijni, opowiadający się za swobodnym dostępem do broni palnej.
I właśnie w oczach tej drugiej grupy traci Obama - głównie przez swoją niedawną wypowiedź, w której sugerował, że ludzie ci "lgną do swoich pistoletów i religii", ponieważ są sfrustrowani swą złą sytuacją materialną w okresie, w którym amerykańska gospodarka wyraźnie spowalnia. A konserwatywni Demokraci są szczególnie liczni w Pensylwanii.
Clinton mniej charyzmatyczna
W związku z tym sondaże w Pensylwanii pokazywały początkowo nawet ponad 20-procentową przewagę Clinton. Jednak jej przewaga z czasem stopniała, kiedy Demokraci - podobnie jak w wielu innych stanach - porwani charyzmą, zdolnościami oratorskimi i obietnicami "nowej polityki", jakie fundował im Obama, zaczęli przechodzić na jego stronę.
Tymczasem eksperci wskazują, że senator Hillary Clinton powinna wygrać w Pensylwanii różnicą co najmniej 20 procent, jeżeli chce myśleć o nominacji. Powodem jest większa liczba delegatów, jaką ma Barack Obama na przedwyborczą konwencję Demokratów, która mianuje kandydata partii na prezydenta.
Liczą się tylko mocne zwycięstwa
Obama ma 1645 delegatów, podczas gdy Clinton 1504. Do zdobycia nominacji ich minimalna liczba wynosi 2025. Problemem jest proporcjonalny system rozdziału delegatów, który sprawia, że tylko zdecydowane wygrane w poszczególnych prawyborach dają kandydatom zdecydowaną przewagę.
Oprócz delegatów "zwykłych", czyli zdobytych w prawyborach, będą się liczyć jeszcze tzw. superdelegaci, czyli wpływowi partyjni politycy, którzy automatycznie będą zasiadać i głosować na konwencji. Superdelegatów jest prawie 800, więc mogą zaważyć na końcowym wyniku. Jednak zdaniem ekspertów, będą oni głosować zgodnie z wolą większości delegatów zwykłych.
Clintonowie ramię w ramię
W poniedziałek, w przeddzień demokratycznych prawyborów w Pensylwanii, Hillary Clinton starała się zdobyć sympatię mieszkańców Pittsburgha, jednego z największych miast tego stanu. Na wiecu na centralnym placu miasta, Market Square, wystąpiła w poniedziałek obok swego męża, byłego prezydenta Billa Clintona.
"Hillary na prezydenta", "Dajcie kobiecie szansę zmiany świata", "To nie kraj Obamy, głosuj na Hillary" - głosiły napisy na transparentach i szturmówkach wznoszonych przez zwolenników senator z Nowego Jorku.
Przemawiający przed swoją małżonką, ubrany w elegancki ciemny garnitur Bill Clinton mówił przez 45 minut, dłużej niż sama kandydatka. Chwalił jej zalety, głównie doświadczenie polityczne i dokonania w Senacie. Długo rozwodził się nad sprawą rosnących cen benzyny mocno bijących po kieszeni Amerykanów. Przemówienie Clintona, niezmiernie popularnego wśród Demokratów, było wielokrotnie przerywane owacją.
Tego samego dnia rywal byłej Pierwszej Damy w walce o nominację, senator z Illinois Barack Obama spotykał się z wyborcami na przedmieściach Pittsburgha.
Źródło: PAP, tvn24.pl