Gruzja - sojusznik Polski na Kaukazie

Aktualizacja:

Gdy polski rząd zastanawiał się nad uznaniem niepodległości Kosowa, Kancelaria Prezydenta ostrzegała, że taki krok może poważnie skomplikować sytuację "najbliższego sojusznika Polski", Gruzji. Dlaczego rządzone przez Micheila Saakaszwilego południowokaukaskie państwo jest dla Warszawy takie istotne?

- Sprawa niepodległości Kosowa ma poważne implikacje dla innych obszarów świata - ostrzegał w lutym prezydencki minister Michał Kamiński. Jak mówił, nie może być rozpatrywana tylko w kontekście Serbii czy Bałkanów, bo może być wykorzystywana w kwestiach bezpośrednio dotyczących najbliższych sojuszników Polski - Gruzji czy w mniejszym stopniu Ukrainy.

Skąd analogia między Kosowem a Gruzją? Dlaczego Tbilisi jest dla Warszawy strategicznym partnerem?

Bóle porodowe

Gdy radzieckie imperium pękało w szwach, a kraj rozpadał się na niezależne republiki, Gruzini również postanowili odzyskać niepodległość. Gdy jednak pod wodzą byłego dysydenta Zwiada Gamsachurdii szykowali się do niezależności, takie same niepodległościowe aspiracje zaczęli zgłaszać mieszkańcy autonomicznych okręgów wchodzących w skład radzieckiej Gruzji - Abchazja, Adżaria i Osetia Południowa.

Gamsachurdia nie spodobał się wszystkim Gruzinom. Nie spodobał się też Moskwie. W styczniu 1992 roku został obalony, a jego miejsce zajął były szef radzieckiej dyplomacji Eduard Szewardnadze. Abchascy, adżarscy i osetyjscy separatyści wykorzystali zamieszanie na szczytach władzy, które przerodziło się w trwającą trzy lata wojnę domową i szybko uniezależnili się do Tbilisi.

Od tego czasu sprzymierzeni z Rosją separatyści stali się cierniem dla gruzińskiego rządu. Przyjacielowi Moskwy Szewardnadzemu podporządkowanie rebeliantów się nie udało, nie bardzo też mu na tym zależało. Gdy jednak Rewolucja Róż w 2003 r. zmiotła ze sceny byłego radzieckiego dygnitarza, nowy gospodarz w prezydenckim pałacu, Micheil Saakaszwili, zabrał się ochoczo do niesubordynowanych republik.

Separatyści nie dają spać

Udało się tylko z Adżarią, której mieszkańcy mieli już dość samowolnej władzy prezydenta Asłana Abaszydze i z przyjemnością wysłali go na bezterminowy urlop do Moskwy. W zamian za podporządkowanie się Tbilisi dostali wybaczenie grzechów przeszłości i szeroką autonomię.

Z Abchazami i Osetyjczykami Saakaszwilemu nie wyszło. Zbyt mocno zżyli się ze swoją niezależnością, a i Rosja Putina nie pozwoliła sobie na utratę kontrolowanych przez siebie obszarów wewnątrz Gruzji. Kontrolowanych niemal dosłownie - większość obywateli zbuntowanych republik ma rosyjskie obywatelstwo.

Na razie Saakaszwili zadowala się więc jedynie grożeniem separatystom, w zamian za co ci, wspierani przez Rosję, rewanżują się groźbami o podążeniu kosowską drogą. Wszystko wskazuje jednak na to, że zarówno prezydent nie zdecyduje się na rozwiązanie siłowe, ani Moskwa nie uzna rebeliantów. Pat trwa.

Do NATO bliżej, ale wciąż daleko

Dużo lepiej idzie Gruzji Saakaszwilego, gdy idzie o integrację z Zachodem - zarówno militarną, jak i gospodarczą.

Za wejściem Gruzji do NATO opowiedziało się 72,5 proc. uczestników referendum, przeprowadzonego wraz z wyborami prezydenckimi 5 stycznia. Wcześniej kraj opuściły ostatnie rosyjskie oddziały, a ich bazy zostały zlikwidowane.

 
Rurociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan 

Ze swojej strony NATO przymierza się do objęcia Tbilisi Planem Działań na rzecz Członkostwa, co jest pierwszym krokiem do członkowstwa w Sojuszu. Brukselscy urzędnicy nie kryją jednak, że gruzińska droga do NATO jest jeszcze długa. Wątpliwości wzbudza stan miejscowej demokracji - w grudniu Saakaszwili brutalnie rozpędził manifestacje opozycji domagającej się wcześniejszych wyborów prezydenckich. Jej żądania jednak spełnił, a w wyborach i tak wygrał reelekcję.

Rury łączą z Europą

W kwestiach gospodarczych Saakaszwili również zbliża się do Zachodu. Przez Gruzję już przebiega rurociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan. Ta licząca blisko 2 tys. kilometrów rura ciągnąca się z Azerbejdżanu do Turcji pozwoli, po pełnym rozruchu w 2009 r., na efektywny transport do Europy miliona baryłek ropy dziennie.

Przy okazji Tbilisi ma okazję uniezależnić się od importu rosyjskiej ropy. Ma też na taką szansę w przypadku gazu. Do tej pory zdarzało się bowiem, że Moskwa odcinała jego dopływ do gruzińskich domów, zrzucając winę na czeczeńskich separatystów, którzy na rosyjsko-gruzińskiej granicy mieliby wysadzać przesyłowe instalacje.

Może to zmienić promowany przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską gazociąg Nabucco, którym przez Gruzję i Turcję do Europy Środkowej, miałoby płynąć paliwo z Azerbejdżanu i Azji Środkowej.

Planowana budowa, jawnie wymierzona w interesy rosyjskiego Gazpromu, już spowodowała reakcję Moskwy. Rosjanie znacznie przyspieszyli przygotowania do budowy swojego własnego Nabucco - gazociągu South Stream.

Chcemy gazu i ropy

I szczególnie ze względu na Nabucco Gruzja jest istotna dla Polski, której zależy by w Tbilisi panował spokój. Warszawa ma nadzieję, że powstanie rurociągu, która bez Tbilisi nie ma szans realizacji, uniezależni Polskę od rosyjskiego gazu.

A Nabucco to dopiero początek. W maju 2007 r. prezydenci Polski i Gruzji byli wśród sygnatariuszy umowy, która stworzyła ponadnarodową firmę, która przetransportuje kaspijską ropę do ukraińskiego ropociągu Odessa-Brody. A z niego droga do Polski jest już prosta.

Źródło: tvn24.pl, PAP, onet.pl