Starcia rozpoczęły się jeszcze przed świtem, gdy przed budynkiem parlamentu, gdzie przeciwko Saakaszwilemu demonstrowało około setki Gruzinów, pojawiło się ok. tysiąca policjantów. - Pobili nas i z tego co wiem, zatrzymali dwie osoby - relacjonowała na gorąco agencji Reutera uczestniczka manifestacji Tina Chidaszeli.
Ale rozgonieni demonstranci nie dali za wygraną i po kilku godzinach wrócili, aby znów protestować i żądać ustąpienia prezydenta. Tym razem centrum miasta okupowało już co najmniej tysiąc osób. - Micheilu Saakaszwili wstydź się, obawiasz się swojego narodu, jesteś tchórzem. Misza, wkrótce upadniesz - krzyczał przez megafon do coraz większej liczby demonstrantów lider opozycji Zwiad Dzidziguri.
Policja nie dopuściła jednak do kontynuowania wiecu i ponownie użyła siły. W ruch poszły armatki wodne i gaz łzawiący, a świadkowie twierdzą, że ciężko opancerzeni funkcjonariusze gonili protestujących po uliczkach okalających gmach parlamentu.
Wtedy też padły pierwsze strzały z broni gładkolufowej. Nie wiadomo, ile osób ucierpiało od gumowych kul, ale według ministra zdrowia, 250 osób przewieziono do szpitala. - Ponad 50 osób zostało już wypuszczonych. Mamy kilka przypadków pacjentów w szoku, ale w gruncie rzeczy większość poszkodowanych ma zatrucia gazem łzawiącym - dodał minister.
Demonstracje mniejsze, ale nie słabną
Liczba uczestników dzisiejszej demonstracji to zaledwie część wielkiej rzeszy zwolenników opozycji, którzy swój wielki protest przeciw prezydentowi rozpoczęli w piątek. Wtedy w Tbilisi zebrało się ponad 70 tys. przeciwników Saakaszwilego. Z każdym dniem jednak ich liczba topniała - w sobotę i niedzielę przyszło już tylko ok. 10 tys. ludzi. Do dziś przed budynkiem parlamentu wytrwali tylko nieliczni.
"Dyktator" kontra "rosyjscy agenci"
- Gdzie jest prezydent? Gdzie on się ukrywa? - pytali w niedzielę demonstranci, którzy oskarżają władze o korupcję, nepotyzm, a samego prezydenta o dyktatorskie zapędy. Domagają się przy tym przedterminowych wyborów.
- Nikt nie będzie nas szantażował - odpowiada Saakaszwili, którego zdaniem siły stojące za zamieszkami chcą powrotu kraju do czasów jego poprzednika Eduarda Szewardnadze: - W czasach, kiedy rządził Szewardnadze, siły te miały się dobrze w Gruzji, lecz po tym, jak my doszliśmy do władzy, siły te straciły swe uprzywilejowane pozycje.
Prezydent tłumaczył, że "dlatego siły te zaczęły kampanię osłabiania prezydentury i państwa". Te siły to m.in. Moskwa.
Opozycja ze wzburzeniem zareagowała na te zarzuty, a jej przywódcy wezwali prezydenta, by "realnie ocenił sytuację w kraju i poszedł na kompromisy", w przeciwnym razie kraj znajdzie się w impasie.
Źródło: Reuters, TVN24