Będzie wstyd, jeśli nasi żołnierze zdążą wrócić już z afgańskiej misji, a sprzęt, który miał ich chronić będzie wciąż na taśmie produkcyjnej. Specjalnie wzmocniony i dodatkowo wyposażony Rosomak od kilku miesięcy czeka na odbiór, bo co innego chcieliśmy mieć, a co innego dostajemy. Jeszcze inne przetargi są niewykonalne, bo specyfikacja przypomina bardziej koncert życzeń niż realne zamówienie. Co mają do powiedzenia ci, którzy za sprzęt, czyli za bezpieczeństwo żołnierzy odpowiadają?
O sprzęcie w Afganistanie powiedziano już wiele, ale o tym jakie są kulisy jego zakupu mówi się mało i najczęściej w taki sposób: - Dostaniemy zupełnie inny sprzęt, niż ten, który zamówiliśmy. Większość parametrów nie zgadza się ze specyfikacją - powiedział nam anonimowo uczestnik w przetargach na broń.
To mocne oskarżenie, dotyczące przetargów na sprzęt, który miał chronić życie naszych żołnierzy. Mocne ale anonimowe. Więc pytamy odpowiedzialnego za zakupy wiceministra obrony narodowej Marcina Idzika.
- Problemem są wymagania. Czasami kreślimy je w taki sposób, że chcemy pozyskać taka zdolność, której nie ma na świecie - tłumaczy.
Tłumacząc wiceministra zamawiamy coś czego ... nie ma, a armia czeka, bo sprzęt o którym mowa miał być zakupiony w ramach tak zwanego pakietu afgańskiego, prestiżowego projektu poprzedniej kadencji.
Specjalny Rosomak
W ramach tych obietnic w Afganistanie miał się znaleźć specjalny ROSOMAK, wyposażony w kamerę i radar pola walki. Miał chronić bazy, a w terenie żołnierzy podczas akcji. Miał być też odebrany przez wojsko w zeszłym roku, najpierw w sierpniu potem w grudniu, a nie jest odebrany do tej pory.
- Powstaje pytanie: czy przerwać przetarg, rozpisać nowy i mamy na to 1,5-2 lat albo dać firmie trzy miesiące, żeby mogła uporać się z trudnościami - pyta Idzik.
Tylko, że np. cały dostarczony, elektroniczny sprzęt do obsługi samolotów bezzałogowych nie mieści się w opancerzonym pojeździe. Izraelska firma zapakowała go... do plastikowych skrzyń, które umocowano na rosomaku. Ale jak donosi anonimowy uczestnik przetargu problemów jest więcej.
O tym, że z projektem może być źle wiadomo od roku, o czym świadczy to alarmujące pismo Wojskowych Zakładów Mechanicznych producenta Rosomaków: "Kilkukrotnie zmieniana (w naszej opinii pięciokrotnie) koncepcja realizacji świadczy, że Konsorcjum nie tylko nie posiada gotowych rozwiązań technicznych ale nawet nie posiada rozwiązań teoretycznych (…)".
Inspektorat Uzbrojenia dalej brnie w przetarg, w którym wygrała firma bez gotowego rozwiązania, czego nikt nie sprawdził. - W chwili obecnej duży nacisk kładziemy na to, aby analiza rynku wskazywała, który towar faktycznie występuje na świecie i można go zrealizować [zdobyć - red.] - zapewnia Idzik.
A jeśli się nie wywiążą?
I tu kolejna sprawa - za niewywiązanie się z umowy, według jej wzoru miała grozić kara do 15 proc. wartości kontraktu. Tylko, że po przetargu okazało się że na podpisanej umowie kara wynosi do 5 proc.
- Osoba, która za to odpowiadała nie jest już pracownikiem MON - zapewnia wiceminister i dodaje, że podjęto wobec niej kroki prawne. Umowę zmieniono na korzystniejszą, ale pojazdu tak by zmieścił się sprzęt nie da się już zmienić.
Nie tylko Rosomaki
Jeszcze gorzej jeśli chodzi o opóźnienia ma się kontrakt na nowoczesne systemy obrony śmigłowców, to również część pakietu Afgańskiego.
Termin testów tych zasobników, które w przypadku zagrożenia rakietowego miały wyrzucać pułapki termiczne upłynął w listopadzie 2010 roku.
- Źródło przewlekłego postępowania tkwi w jednej rzeczy: robimy prototyp. Nie ma na świecie śmigłowca Mi-17 ani śmigłowca Mi-24, który jest wyposażony w taką obronę bierną - tłumaczy Marcin Idzik.
I znowu przedłużamy termin odbioru, znowu liczymy na szybką dostawę sprzętu, którego do tej pory nikt nie robił. Żołnierze to docenią i pewnie ocenią efekty.... jak wrócą z Afganistanu.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24