Powrót Izraela do granic z roku 1967 roku - to najczęściej komentowany i najbardziej dyskusyjny element czwartkowego przemówienia Baracka Obamy na temat polityki bliskowschodniej USA. Co w efekcie oznacza takie postawienie sprawy? Dlaczego Izrael sprzeciwia się takiemu rozwiązaniu?
- Granice Izraela i Palestyny powinny bazować na granicach z 1967 roku - powiedział Obama. Gdyby nie powiedział nic więcej na ich temat, oznaczałoby to, że Tel Awiw powinien, według Waszyngtonu, oddać wszystkie zdobycze terytorialne nabyte po wojnie sześciodniowej z 1967 roku.
Oznaczałoby to również wycofanie ze wschodniej części Jerozolimy, którą wówczas również zdobyto, a co najważniejsze, pozostawienie pod jurysdykcją Palestyńczyków blisko pół miliona żydowskich osadników, którzy zaczęli osiedlać się na Zachodnim Brzegu po wojnie 1967 roku.
Wzajemne wymiany
Oznaczałoby, ale nie będzie oznaczać, ponieważ Obama w swoim przemówieniu dodał znamienne słowa. Granice mają bowiem co prawda bazować na granicach z 1967 roku, ale z poprawkami - "wzajemnie uzgodnionymi wymianami", tak by powstały granice "bezpieczne i uznane".
Co to dokładnie oznacza, nie wiadomo. Obama nie uszczegółowił bowiem, jaki zakres miałaby obejmować wymiana terytoriów i ile osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu znalazłoby się w granicach Izraela (w zamian za ziemie wykrojone Palestyńczykom z terytorium Izraela sprzed 1967 roku), a ile musiałoby zostać zlikwidowanych.
Wiadomo na pewno, że nierealne jest przekazanie Izraelowi wszystkich osiedli, które zajmują co prawda niecałe 2 proc. terytorium Zachodniego Brzegu, ale których strefa kontroli (wraz posterunkami wojskowymi, punktami kontrolnymi na drogach itd.) i odpowiedzialności rozciąga się, według maksymalnych szacunków, na ponad 40 proc. terytoriów palestyńskich.
Gdyby przekazano Izraelowi wszystkie terytoria kontrolowane przez Tel Awiw obecnie, Zachodni Brzeg, na którym mieszka ponad 2,5 mln Palestyńczyków, przypominałby szwajcarski ser z dziesiątkami żydowskich enklaw. Takie rozwiązanie jest nie do zaakceptowania przez Palestyńczyków, których poruszanie się po własnym państwie byłoby wyjątkowo utrudnione.
Z drugiej strony masowa likwidacja większości osiedli jest nie do zaakceptowania przez Izrael. Premier Benjamin Netanjahu już oznajmił, że powrót do granic z 1967 roku byłby katastrofą, bo zagrażałby bezpieczeństwu Izraela i pozostawiał poza jego granicami duże osiedla żydowskie.
Dwa warianty, ze wskazaniem na pesymistyczny
Jak więc potoczą się dalsze losy palestyńskiego planu Obamy? W wariancie optymistycznym Izrael i Palestyna, pod auspicjami Kwartetu Bliskowschodniego (ONZ, UE, Rosja, USA), dojdą w końcu do porozumienia ws. wymiany terytoriów. Tak czy inaczej będzie to oznaczało dla Tel Awiwu konieczność wycofania się z najdalej położonych na wschodzie osiedli, co dla obecnego rządu Izraela nie jest do zaakceptowania. Warto przypomnieć, że to właśnie ze względu na niechęć gabinetu Netanjahu do ewakuacji osiedli w ubiegłym roku padł pierwszy plan Obamy dla Bliskiego Wschodu.
Bardziej prawdopodobny jest zatem wariant pesymistyczny, wedle którego palestyński plan Obamy pozostanie jedynie polityczną deklaracją prezydenta USA i wskazówką na przyszłość, do której urzeczywistnienia zabraknie Izraelowi chęci, a Waszyngtonowi siły. Co więcej, w takim wariancie, w obliczu braku sukcesów w rozmowach, Palestyńczycy będą zmierzać do uznania niepodległości Autonomii na forum międzynarodowym, mimo istnienia osiedli żydowskich. Palestyńczycy cel ten chcą osiągnąć na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych jesienią.
Gdyby jednak...
Nawet jednak, gdyby izraelski rząd, wobec nacisków Zachodu (co wobec presji wewnętrznej jest mało prawdopodobne) zmienił radykalnie front, nadal pozostaną dwa poważne problemy do rozwiązania dla stosunków izraelsko-palestyńskich: po pierwsze status wschodniej części Jerozolimy - świętego miejsca chrześcijan, muzułmanów i żydów - którą Palestyńczycy widzieliby jako swoją stolicę, a po drugie kwestia powrotu setek tysięcy Palestyńczyków i ich potomków wygnanych z terytorium Izraela po powstaniu tego państwa w 1948 roku. Oba te problemy wymienił Obama w swoim przemówieniu.
Sam amerykański prezydent, choć wyraził w swoim oświadczeniu nadzieję na owocne sfinalizowanie procesu pokojowego, jednocześnie przyznał, że "wie, jak ciężkie to będzie": - Podejrzenia i wrogość były przekazywane z pokolenia na pokolenie i z czasem tężały. Ale jestem przekonany, że większość Izraelczyków i Palestyńczyków woli patrzeć w przyszłość niż być uwięzionymi w przeszłości.
Źródło: tvn24.pl