Kiedy Hillary Clinton powiedziała, że 12 lat temu strzelali do niej snajperzy, dziennikarze "Washington Post" zarzucili jej kłamstwo i nie zostawili na niej niej suchej nitki. Była Pierwsza Dama broni się, twierdząc, że się przejęzyczyła.
- Mówię mnóstwo rzeczy. Milion słów dziennie, więc, jeśli niewłaściwie się wyraziłam, było to tylko przejęzyczenie - powiedziała Clinton na spotkaniu z dziennikarzami "Philadelphia Daily News" i "Philadelphia Inquirer".
W trakcie swojej kampanii wyborczej pani Clinton wielokrotnie przytaczała historię z 1996 roku. Opowiadała, że gdy przyleciała do Bośni, tuż po wyjściu z samolotu ostrzelali ją snajperzy, a ona sama musiała w pośpiechu uciekać do czekających w pobliżu samochodów.
Tymczasem prestiżowy "Washington Post" dotarł do osób, które towarzyszyły ówczesnej Pierwszej Damie oraz do dziennikarzy, którzy obsługiwali wizytę pani Clinton w Tuzli. Naoczni świadkowie stanowczo dementują relację Hillary.
Ataku nie było?
Według świadków ani na lotnisku, ani nigdzie indziej w czasie całej podróży, delegacja nie dostała się pod ogień i w ogóle nie była jakikolwiek sposób zagrożona.
Dowodem na to ma być fakt, że w żadnej relacji z wizyty byłej First Lady nie znalazła się informacja o ataku na nią. A gdyby incydent miał miejsce, byłaby to na pewno wiadomość dnia, nadająca się na czołówki gazet.
"W Tuzli było bezpiecznie"
Dziennikarze, którzy relacjonowali wizytę pani Clinton, wspominają, że w Tuzli było wówczas bezpiecznie. Podkreślają, że było to już po podpisaniu w 1995 r. słynnego porozumienia w Dayton, kończącego wojnę w Bośni.
Kłamstwo w kampanii?
Pani senator z Nowego Jorku powołuje się na swoje doświadczenia Pierwszej Damy jako dowód, że miała stale do czynienia z polityką zagraniczną. W niedawno ujawnionych przez jej sztab wyborczy dokumentach z tego okresu nie ma jednak prawie materiałów, które by to potwierdzały.
boa,jak//mat,gak
Źródło: PAP, tvn24.pl