Szczęśliwy finał już widać, choć na horyzoncie kapitana Cichockiego jeszcze nikt nie wypatrzył. Wiadomo jednak, że jest już blisko mety, czyli wybrzeży Francji. Może tam dopłynąć w każdej chwili.
Miał to być samotny rejs dookoła świata, ale nikt nie zakładał, że będzie aż tak samotny. Kapitan stracił łączność, urządzenia, które miały pomagać mu płynąć przestały działać.
Został więc na morzach i oceanach zupełnie sam. Za to na mecie czeka już na niego wielu przyjaciół i wiernych kibiców.
Im dalej, tym gorzej
Rejs na seryjne produkowanym jachcie trwa od 300 dni i nie obyło się bez awarii. Zaczęło się jeszcze na Atlantyku od kłopotów z głównym żaglem. Niestety to był dopiero początek, a po minięciu przylądka Dobrej Nadziei emocje tylko rosły.
- Przede mną chyba najtrudniejsze 10 tysięcy mil na tej planecie. Trzymajcie za mnie kciuki - prosił kapitan.
Był ranny
Dzień po tych słowach został ranny, jacht w coś uderzył i trzeba było zawrócić do Afryki, potem wysiadł telefon satelitarny. Jacht zlokalizowano, ale Tomasza Cichockiego od tej pory nie można już było podglądać ani z nim rozmawiać.
Kiedy minął przylądek Horn, wydawało się że najgorsze już za nim. Ale znów stracono jego pozycję. Tym razem na ponad miesiąc.
Teraz jest na ostatniej prostej swojego rejsu dookoła globu. Wkrótce ten samotny wilk morski dołączy do elitarnego grona żeglarzy, którzy bez korzystania z kanałów opłynęli kulę ziemską.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24