W wyborach, w zniszczonej 27-letnią wojną domową Angoli, może wziąć udział nawet 8,3 miliona spośród ponad 16 milionów obywateli kraju. Nic więc dziwnego, że obserwatorzy z Unii Europejskiej określili organizację wyborów mianem "katastrofalnej".
Niektóre lokale wyborcze jeszcze o godzinie 10.00 rano, tj. w trzy godziny po oficjalnym rozpoczęciu głosowania, były wciąż zamknięte, a przed wejściami do nich stały kilkusetosobowe kolejki.
Większość wyborców głosuje w Luandzie, która według różnych obliczeń ma 5 do 7 milionów mieszkańców. Część z nich mieszka w osiedlach slumsów i szałasów, rozrastających się na peryferiach stolicy.
Biedny kraj bogaty w ropę
- Trudności logistyczne związane z organizacją wyborów - pisze w depeszy z Luandy korespondent AP - nie są niespodzianką. Angola jest krajem niezwykle bogatym w ropę naftową i diamenty, ale tylko niewielka część dochodów idzie na naprawę dróg lub remont przestarzałych elektrowni, a większość ludzi żyje w biedzie.
Angola to, druga po Nigerii, afrykańska potęga naftowa.
W gruncie rzeczy czysta kampania
Mimo iż kampania wyborcza miała spokojny przebieg, organizacja obrony praw człowieka Human Rights Watch, wyraża zastrzeżenia co do jej bezstronności. Wskazuje zwłaszcza na nierówny podział funduszów publicznych, przeznaczonych na kampanię wyborczą. To samo dotyczy - zdaniem HRW - dostępu uczestników wyborów do mediów, które są kontrolowane w większości przez rządzącą MPLA (Ruch Ludowy Wyzwolenia Angoli).
Opozycja bez szans
Agencje prasowe przewidują zwycięstwo, rządzącej od 1975 roku, MPLA (Ruch Ludowy Wyzwolenia Angoli) nad główną partią opozycyjną UNITA (Narodowy Związek na rzecz Całkowitej Niepodległości Angoli).
W umysłach wielu Angolczyków nazwa UNITA kojarzy się nadal z armią partyzancką, noszącą tę samą nazwę i udręką wojny domowej, która pochłonęła milion ofiar śmiertelnych. Zakończyła się ona dopiero wówczas, gdy w 2002 r. zginął w walce przywódca ruchu politycznego i partyzantki UNITA, Jonas Savimbi.
Źródło: TVN24, PAP