Oskarżany o wspieranie irackich rebeliantów irański prezydent Mahmud Ahamdineżad wezwał obce wojska pod dowództwem Amerykanów, żeby opuściły Irak. Swoją deklarację złożył podczas wizyty w Bagdadzie.
- Bez obecności zagranicznych sił, region będzie żył w pokoju i braterstwie. Uważamy, że przybyłe z zagranicy wojska powinny opuścić region i oddać ludziom ich suwerenność - oświadczył Ahmadineżad.
Jego wizyta w Bagdadzie, na zaproszenie prezydenta Dżalala Talabaniego, spotkała się z chłodnym przyjęciem Amerykanów - irańskiej głowie państwa amerykańscy wojskowi nie przydzielili ochrony, którą zazwyczaj dają wizytującym Bagdad dygnitarzom. Obsługą wizyty Ahmadineżada zajęli się sami Irakijczycy.
Byli wrogowie razem
Oprócz ideowych deklaracji Ahmadineżad poinformował o podpisaniu z Irakiem siedmiu umów dwustronnych dotyczących "rozwoju stosunków i współpracy w dziedzinie ubezpieczeń, ceł, przemysłu, edukacji i transportu".
Podkreślił również, że spotkanie ze stroną iracką przebiegało w dobrej atmosferze. Po raz kolejny odrzucił oskarżenia USA, że Iran szkoli ekstremistów w Iraku. W latach 1980-1988 rządzony przez ajatollahów Iran i Irak Saddama Husajna toczyły wyniszczającą wojnę. W jej toku zginęło ponad milion ludzi, a straty materialne obu państw wyniosły ponad 400 mld dolarów. Amerykańska inwazja na Irak w 2003 r. i obalenie Husajna wyraźnie jednak zbliżyło dwóch niedawnych wrogów. Ahmadineżad zaś stał się aktywnym obrońcą niezależności sąsiada.