Siedmioletni chłopczyk z okolic Detroit w USA bardzo chciał do taty. Tak bardzo, że zabrał samochód mamy i samodzielnie wybrał się w liczącą około 25 kilometrów drogę do domu ojca. Jego podróż przedwcześnie zakończyli policjanci, którzy teraz zachodzą w głowę, jak tak małe dziecko nauczyło się prowadzić, momentami z prędkością ponad 80 km/h.
Funkcjonariusze zaczęli ścigać samochód prowadzony przez chłopca po tym, jak inny kierowca zadzwonił z informacją, że minął pojazd, za którego kierownicą siedział ktoś bardzo młody. Policja rozpoczęła pościg, ale 7-latek nie przejawiał chęci do zatrzymania się.
Rajd życia
Nie wiadomo, czy dziecko po prostu nie zauważyło radiowozu jadącego za nim, czy nie zdawało sobie sprawy, że powinien się z tego powodu zatrzymać. Policjanci bali się wykorzystać "standardowe" metody radzenia sobie z samochodami, których kierowcy nie chcą się zatrzymać (zepchnięcie pojazdu z drogi). Jechali więc za dzieckiem. Pościg trwał ponad 30 kilometrów, ponieważ maluch zmylił drogę do domu taty.
W pewnym momencie chłopczyk wjechał na szutrową drogę, gdzie niemal doszło do katastrofy. - Wpadł w poślizg. Samochodem dziko miotało, a on ciągle przyśpieszał - mówi Jamie Learman, szef miejscowej policji. Dziecko jednak dało radę utrzymać się na drodze. Do pościgu w międzyczasie przyłączył się drugi radiowóz. Jeden z policjantów wyprzedził chłopca i zaczął zwalniać przed jego maską, stopniowo zmuszając go do zatrzymania pojazdu.
Ostatecznie zastępcy szeryfa udało się dopaść do drzwi samochodu i wyjąć kluczki ze stacyjki. - On ciągle płakał i powtarzał, że chce do taty - mówi Learman. Sprawę bada prokuratura i opieka społeczna. Ustalono, że matka spała po nocnej zmianie i nie zauważyła zniknięcia dziecka oraz samochodu.
Źródło: Guardian