Pół roku po ogromnej eksplozji Bejrut powoli się odradza. Tak jak Ziemia po uderzeniu meteorytu, jak las po pożarze. Jak kraj po wojnie domowej. Z gruzów wyłania się codzienność, która z każdą kolejną tragedią staje się dla Libańczyków coraz bardziej nieznośna. Dawniej ich ojczyzna stanowiła perłę regionu, a jej stolicę określano mianem "Paryża Bliskiego Wschodu". Dziś mawia się, że to kraj, nad którym ciąży klątwa
Roztrzaskane szkło i gruzy zniknęły z ulic. Gdzieniegdzie wciąż stoją zaparkowane samochody ze zmiażdżonymi dachami i poharataną karoserią. W pustych okiennicach pojawiły się nowe szyby, w innych wciąż powiewa folia. Niektórych budynków już nie ma, inne są okaleczone i chwieją się, gotowe runąć w każdej chwili, pozbawione swej istoty – niezdolne stanowić domu. Kurz opadł, ale w uszach wciąż świszczy dźwięk eksplozji. A w miejscu, gdzie niegdyś znajdowało się serce libańskiej stolicy, rozpościera się krater o głębokości 40 metrów.
- Potężny wybuch w bejruckim porcie wstrząsnął nie tylko stolicą, ale i całym krajem. To zdarzenie odcisnęło swoje bardzo wyraźne piętno na mieście i samych Libańczykach. Wiele osób do tej pory nie otrząsnęło się z traumy i strachu, które odczuwali tuż po eksplozji. To bardzo trudne na nowo budować swoje życie, mając ciągle poczucie niestabilności, niepewności o jutro. A tak wygląda teraz rzeczywistość Libanu. Do tego dochodzą ciężki kryzys gospodarczy, zmieniająca się często sytuacja polityczna i duże nierówności wewnątrz samego społeczeństwa. Wszystko to sprawiło, że sierpniowy wybuch dosłownie zepchnął Liban na skraj katastrofy humanitarnej – mówi Helena Krajewska z Polskiej Akcji Humanitarnej.
W eksplozji 4 sierpnia ubiegłego roku życie straciło blisko 200 osób, ponad 6,5 tysiąca zostało rannych, a 300 tysięcy straciło dach nad głową. Znaczna część libańskiej stolicy pogrążyła się w ruinie. Ale tragedia odbija się rykoszetem na całym kraju.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam