Rozbudowa lotniska w Radomiu mija się z celem, bo nie da się zmusić linii lotniczych, by się tam przeniosły - mówią portalowi tvn24.pl eksperci. Inwestycja może też uniemożliwić działania tamtejszej bazy wojskowej.
Temat rozbudowy radomskiego lotniska wrócił w sobotę, gdy inwestycję za 12,7 mln zł kupiły Państwowe Porty Lotnicze. W uroczystości wziął udział premier Mateusz Morawiecki, który podkreślił, że "potężną inwestycję do Radomia przyprowadził" Wojciech Skurkiewicz, wiceminister obrony i kandydat PiS na prezydenta Radomia. Według planu, po rozbudowie lotniska przeniosą się tam tanie linie i czartery, a w Radomiu będzie się pojawiało 10 mln pasażerów rocznie. Adrian Furgalski, wiceprezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR podkreśla w rozmowie z tvn24.pl, że to lotnisko w ogóle "nie powinno powstać". - W Radomiu nie ma potencjału turystycznego ani biznesowego. Nie ma nawet potencjału do lotów general aviation, czyli lotów biznesowych i taksówek powietrznych - ocenia Furgalski. Zdaniem eksperta "warto na początku zadać pytanie dla kogo się buduje lotnisko". - Ne ma żadnej linii lotniczej, która by się tam wybierała – zauważa Furgalski. Według niego zwolennicy inwestycji liczą głownie na węgierską tanią linią Wizzair, ale mogą się rozczarować.
"Dworzec, do którego ktoś zapomniał dobudować tory"
Potwierdzają to słowa szefa Wizzaira. Jozsef Varadi pytany latem przez "Gazetę Wyborczą" o możliwość opuszczenia przez jego firmę lotniska w Warszawie odpowiedział: - Spekulacje nie mają sensu. Ta lotniskowa gra jest polityczna i mało transparentna. Jeśli będzie konkretna decyzja o zamknięciu Lotniska Chopina, to się do niej ustosunkujemy. Na ten moment zamierzamy się trzymać Okęcia tak długo, jak możemy. Przyszłości przed radomską inwestycją nie widzi prezes innej linii lotniczej, który pragnie zachować anonimowość: - Porty lotnicze tworzy się pod potrzeby linii lotniczych, a nie pod zapotrzebowanie działaczy politycznych. Bez zainteresowania ze strony konkretnych linii nie ma to sensu – ocenia. - To lotnisko to dworzec, do którego ktoś zapomniał dobudować tory. Obecnie może tam lądować jeden duży samolot, jak Airbus 320, czy Boeing 737. Gorzej ze startem, bo pas jest za krótki – wylicza rozmówca tvn24.pl. - Rozbudowa pasa i lotniska pochłonie setki milionów, będzie wymagała przymusowych wywłaszczeń, ale tanie linie się tam i tak nie przeniosą - prorokuje.
"Wariant siłowy" trudny do zastosowania
Przymus może dotyczyć nie tylko wywłaszczanych mieszkańców, ale i linii lotniczych. Minister infrastruktury za pomocą decyzji administracyjnej może ograniczyć ruch na Okęciu i w ten sposób próbować zmusić linie do korzystania z radomskiego lotniska. O takim scenariuszu mówił we wrześniu Marceli Klinowski z zespołu doradczego pełnomocnika rządu ds. Centralnego Portu Komunikacyjnego. – Ministerstwo może wydać decyzję o administracyjnym podziale ruchu, która zgodnie z obowiązującym prawodawstwem i prawem lotniczym musi być zaakceptowana przez Komisję Europejską – tłumaczył Klinowski. Ekspert wyjaśnia, że unijne prawo daje możliwość ograniczenia ruchu na lotnisku tylko pod ściśle określonymi warunkami. - Zapisy prawa europejskiego są nie do przejścia – podkreśla. Inaczej widzi to poseł PiS z komisji infrastruktury, który nie chce się jednak o sprawie wypowiadać pod nazwiskiem. - Podpisana umowa daje Państwowym Portom Lotniczym całkowite władztwo i musi nieść za sobą zwiększenie liczby lotów, ale takie decyzje nie są podejmowane z dnia na dzień – zauważa. - PPL ma udziały w portach regionalnych w Polsce. Z punktu widzenia kompetencji to dość dobry podmiot. Trzeba jednak chwili, by zobaczyć, jaką politykę budowania oferty będzie prowadził zarządca tego lotniska – wyjaśnia. Pytany o możliwość zmuszenia tanich linii do wyprowadzki z Okęcia, polityk odsyła nas do resortu infrastruktury. Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk jest dla nas nieuchwytny. Jego asystent obiecuje, że Adamczyk oddzwoni. Do czasu publikacji tekstu minister się nie odezwał i nie odbierał telefonu. O ruch na lotnisku nie martwi się polityk PO z Radomia, który zaznacza w rozmowie z tvn24.pl, że PPL są od tego, by przyciągnąć linie lotnicze. Według naszego rozmówcy, który pragnie zachować anonimowość, temat rozbudowy lotniska jest wykorzystywany w kampanii przez Skurkiewicza, jako kandydata PiS, ale rozbudzone nadzieje mieszkańców mogą być też korzystne dla Radosława Witkowskiego, obecnego prezydenta miasta z PO. - Oczekujemy od rządu, że wywiąże się z tych obietnic i będziemy tego pilnować zwłaszcza, że niedługo po wyborach samorządowych będą parlamentarne - przyznaje polityk.
Zagrożona baza wojskowa
W Radomiu nie brakuje obaw, że rozbudowa lotniska spowoduje ograniczenie możliwości działania tamtejszej 42. bazy lotnictwa szkolnego. Obok Dęblina to jeden z dwóch najważniejszych ośrodków szkolenia pilotów w kraju. - To jest realny problem. W bazie jest zatrudnionych 1200 osób, ale nikt ich nie broni, bo wojsko na ten temat milczy. Boją się podpaść władzy – ocenia lokalny polityk PO. Zdaniem Czesława Mroczka, byłego wiceministra obrony w rządzie PO-PSL, "plany rozwoju lotniska cywilnego de facto likwidują bazę lotnictwa skrzydła szkolnego", co – według niego - oznaczałoby naruszenie bezpieczeństwa państwa. - Na jakim lotnisku będzie ono wykonywać swoje zdania? – pyta poseł. Mroczek zwraca uwagę, że stworzenie innej bazy nie będzie łatwe, bo program rozwoju sił zbrojnych przyjęty w poprzedniej kadencji i obowiązujący do 2022 roku nie zakłada budowy nowego lotniska wojskowego. O sprawę chcieliśmy zapytać wiceministra obrony Wojciecha Skurkiewicza, który nie odpowiedział na sms z prośbą o rozmowę i nie odbierał telefonu. Podpisana w sobotę umowa sprzedaży radomskiego lotniska Państwowym Portom Lotniczym jest warta 12,7 miliona złotych, a PLL tylko w początkowym etapie chce zainwestować 400 mln zł.
Autor: Grzegorz Łakomski / Źródło: tvn24.pl