Idzie rewolucja. Kolejna rewolucja przemysłowa albo bardziej precyzyjnie: technologiczna. Nie wolno jej zatrzymywać, trzeba się na nią przygotować.
Są już takie samochody, które zasługują na tę nazwę, bo same jeżdżą. Google prowadzi taki projekt w Kalifornii. Na razie wszystko idzie świetnie - auta same jeżdżą, wykrywają ruch na drodze, dostosowują się do zmiennych warunków i to nie na pustej osiedlowej drodze, tylko na ruchliwych autostradach. Być może zatem wkrótce zawód kierowcy będzie (prawie) zbędny. Programy komputerowe mogą zastępować księgowych, prawników i do pewnego stopnia lekarzy. Ten tekst piszę ja, Jan Niedziałek, ale roboty są już w stanie układać całkiem znośne, proste teksty, takie jak relacje z meczów piłkarskich, depesze o danych z gospodarki czy o sprawozdaniach finansowych firm. Chodzi o to, że maszyny są świetne w działaniu według ściśle wytyczonych procedur - nawet jeśli dla ludzi są one niezwykle wymagające, bo, żeby je stosować, trzeba zgromadzić wielką wiedzę.
W ekonomii istnieje podział na zawody "routine" i "non-routine". Opowiadała mi o tym prof. Joanna Tyrowicz z Uniwersytetu Warszawskiego. Można to przetłumaczyć jako zawody "rutynowe" i "nierutynowe", ale uwaga – nie ma to wiele wspólnego z tym, czy zawód wymaga wielkich czy małych kwalifikacji. Dlatego nazwę podaję w oryginale (strażak, hydraulik czy chirurg - to mogą być przykłady zawodów nierutynowych: stosuje się w nich jasne procedury, ale wymagają kreatywnego podejścia do rozmaitych zdarzeń). Trwa wyścig z maszynami - tak powiedział mi w Davos prezes Google'a Eric Schmidt. Kiedyś maszyny zastąpiły robotników w fabrykach, wkrótce może zaczną zastępować ludzi z bardzo szeroko rozumianej branży usługowej: w ich biurach, gabinetach i redakcjach. Nie zwariowałem - nie chcę niszczyć komputerów ani sypać piachu w mikroprocesory. Postęp jest dobry. Kropka. Z drugiej strony jest dla mnie jasne, że - jeśli rzeczywiście jesteśmy w technologicznym okresie przejściowym, to dostosowanie się do niego może potrwać długo i być dla wielu ludzi bolesne. Chociaż są też przykłady z historii świadczące o tym, że techno-lęki często są na wyrost i po latach tylko śmieszą. Czytałem cytat z amerykańskiej gazety sprzed wielu lat, w którym biadolono nad dehumanizacją giełdy po wynalezieniu... telegrafu i przekazywania zleceń tą drogą.
Do skutków pierwszej rewolucji przemysłowej ludzie przygotowali się dość szybko - wystarczyło parę lat nauki w szkole podstawowej i już rolnik mógł pracować w fabryce. Teraz będzie trudniej. Jak pisze dwóch ekonomistów ze słynnego Massachusetts Institute of Technology, obecna rewolucja komputerowa będzie dla naszych umysłów tym, czym była maszyna parowa dla naszych mięśni. Przygotowanie się do współpracy z coraz doskonalszymi maszynami (zamiast "race against the machine" - "race WITH…") wymaga ciągłego doskonalenia się i poszerzania wiedzy. Być może jesteśmy już trochę na to przygotowani. Są takie badania, które sugerują, że mamy średnio o kilkanaście punktów wyższy iloraz inteligencji niż nasi pradziadowie (test Flynna - łatwo znaleźć w internecie; prywatna nota do moich przodków - wiem, że ja nie mam nad Wami przewagi). Poza tym, niektórzy mówią, że komputery nigdy nam nie dorównają i zawsze będą tylko dodatkiem, coraz bardziej niezbędnym i wydajnym, ale jednak dodatkiem "do nas".
W Davos rozmawiałem o tym z tegorocznym noblistą z ekonomii, Bobem Shillerem. Dowód na tę tezę od profesora Shillera to szachy w stylu "freestyle". Polega to na tym, że człowiek gra wspólnie z komputerem przeciwko innemu komputerowi. I okazuje się, że taki ludzko-maszynowy zespół jest lepszy od samego komputera. Gra się tak, że przez większość czasu to komputer podejmuje decyzje, ale w pewnym momencie warto wybrać inne zagranie niż sugeruje maszyna i wykonać samodzielny ruch. Pierwiastek ludzkiego "szaleństwa" to bowiem klucz do sukcesu.
No i niewykluczone, że nowe maszyny dadzą nam więcej, a nie mniej pracy. Liczba zatrudnionych przy obsłudze dronów amerykańskiej armii jest podobno większa niż przy tradycyjnych F-16. Tyle, że gdy spytałem Erica Schmidta o to, ile osób znajdzie pracę przy projekcie samojeżdżących aut, i czy będzie ich wystarczająco dużo, by zrekompensowało to zwolnienia zbędnych w tej sytuacji kierowców odpowiedział, że przecież w takich autach zawsze będzie człowiek, żeby przejąć kontrolę nad pojazdem, gdyby komputery jednak zawiodły. Tylko czy za samo pilnowanie komputera w samochodzie pracodawcy dużo będą płacić? A może ten zawód czeka degradacja?
I jeszcze promyk nadziei. Test Turinga na sztuczną inteligencję. Maszyna zalicza taki test, jeśli ludzie, którzy z nią współpracują, nie są w stanie odróżnić jej od człowieka. Nie chodzi oczywiście o wygląd. Program komputerowy Cleverbot (łatwo go znaleźć w internecie) zdał taki test: ponad połowa z 1300 osób, które przez internet prowadziły z nim dialog, a rozmawiać można swobodnie o czym się chce, uznała, że po drugiej stronie jest człowiek. To piękne. Ale jak ja z nim “rozmawiałem” w niedzielę, to na pytanie, jaki mamy dzień uparcie odpowiadał "piątek".
- Nie, niedziela.
- Piątek!!!
Autor: Jan Niedziałek / Źródło: TVN24 Biznes i Świat