Co dalej z cenami prądu? - W lipcu przekonamy się, ile naprawdę kosztuje pranie, zmywanie, pieczenie. Te wzrosty mogą być nawet stuprocentowe - powiedział na antenie TVN24 Rafał Stangreciak z "Czarno na białym", autor reportażu "Pod prąd". - To może spowodować, że dużą cześć Polaków może dotknąć ubóstwo energetyczne. To jest przykre - ocenił.
Gościem TVN24 był Rafał Stangreciak z "Czarno na białym", autor reportażu "Pod prąd", który można oglądać w TVN24 GO.
Pytany był o to, co dalej z cenami energii elektrycznej dla gospodarstw domowych w Polsce? Państwowe dopłaty do rachunków obowiązują tylko do połowy roku. A co będzie potem? Dokładnie nie wiadomo. Poprzedni rząd zobowiązał się dopłacać obywatelom do prądu, a obecny te dopłaty do końca czerwca utrzymał. Jednocześnie obowiązują limity zużycia, do których obowiązują dopłaty. Jednak nie mogą one obowiązywać w nieskończoność.
- Mamy drogi węgiel, prąd. To są dwie drożyzny z tego tytułu. Niestety, nasza energetyka w Polsce jest oparta przede wszystkim na węglu, to jest ponad sześćdziesiąt procent. Jak wiemy, węgiel jest drogi, a do tego dochodzą ETS-y. Robią się koszty. Tak naprawdę, powiedzmy sobie szczerze, to nie państwo dopłacało do naszych rachunków za prąd, tylko my do nich dopłacaliśmy. Przecież te pieniądze pochodzą z naszych podatków. Jak wyliczyliśmy w naszej redakcji, każdy z nas miesięcznie do takiego rachunku za prąd dokładał ze swoich podatków około 112 czy 114 złotych miesięcznie - wyjaśnił dziennikarz.
Zobacz reportaż Czarno na Białym >> Pod prąd
O rachunkach grozy. "Przychodziły już w zeszłym roku"
Jak zaznaczył gość TVN24, "jest to koszt ukryty, którego nie widzimy na co dzień". - Rząd nam z jednej kieszeni zabierał, a do drugiej wkładał. My się cieszyliśmy. Wystarczyło wziąć kalkulator i przekonać się na własnej skórze jak to wygląda - dodał. - Mieliśmy bardzo dużo pieniędzy między innymi na to, żeby przeprowadzić transformacje energetyczną w Polsce. Niestety nie tylko przez ostatnie lata, ale można powiedzieć, że przez ostatnie dwadzieścia lat, rządzący zapomnieli o tym, że trzeba to zrobić. Jesteśmy w tyle Europy i będziemy za to płacić - stwierdził. Przypomniał, że "te pierwsze rachunki grozy już w zeszłym roku przychodziły do ludzi, którzy na przykład ogrzewają swoje domy energią elektryczną, na przykład pompą ciepła".
- Potrafili płacić nawet po dwa tysiące złotych miesięcznie za energię elektryczną. Są limity, a przy pompie ciepła taki limit zimą przekraczamy w dwa, trzy miesiące i już płacimy niemalże normalną stawkę. Ten problem dotyczył w ubiegłym roku około dwóch milionów osób w Polsce, a teraz dotknie wszystkich. Od lipca wszyscy będą dostawali takie rachunki, oczywiście w zależności od zużycia - powiedział Stangreciak.
Dziennikarz zaznaczył, że "rząd do końca czerwca, do limitu tysiąca pięćset kilowatogodzin będzie nam pomagał z rachunkami".
- Jednak w lipcu, jak mówi jeden z naszych specjalistów, który występuje w reportażu, staniemy w prawdzie i przekonamy się. ile naprawdę kosztuje pranie, zmywanie, pieczenie. Te wzrosty mogą być nawet stuprocentowe. Mówi się, że od lipca możemy płacić za każdą kilowatogodzinę nawet 1,57 złotego brutto. I to są ostrożne szacunki, inne mówią, że nawet 2 złote. To będzie zależało od dostawcy energii. To może spowodować, że dużą cześć Polaków może dotknąć ubóstwo energetyczne. To jest przykre - ocenił.
Czytaj też: Ceny prądu w 2024 roku. Zmiany weszły w życie
Fotowoltaika na starych zasadach, to "tak jakby wygrali szóstkę w totolotka"
Rafał Stangreciak zwrócił uwagę na sytuacje, w której "Kowalski dostał siedem tysięcy dopłaty do pompy ciepła".
- On te siedem tysięcy, jak nie ma fotowoltaiki, to wydaje w rachunku za prąd przy takich cenach, jakie nas czekają, czy przy cenach jakie płaciliśmy w ubiegłym roku po przekroczeniu limitów - zauważył. Jak stwierdził, "ci, którzy do 1 kwietnia 2020 roku założyli sobie fotowoltaikę na starych zasadach, to wygrali szóstkę w totolotka". - Oni przez najbliższe trzynaście lat mogą korzystać ze starych zasad i rozliczać się w taki sposób, że oddajemy do zakładu energetycznego 100 procent nadwyżki i zakład oddaje nam 80, bo te 20 procent, to jest opłata za magazynowanie tej energii - wyjaśnił.
- Natomiast w tej chwili wystarczy spojrzeć na fora internetowe i komentarze ludzi, którzy założyli fotowoltaikę na nowych zasadach. Okazuje się, że kiedy potrzebują odkupić prąd, to płacą cenę rynkową. Kiedy potrzebują ją latem sprzedać, to płaci się im kilkadziesiąt grodzy. Jest to średnio opłacalne i ludzie się denerwują. Zainwestowali, a zwrot jest marny - powiedział.
Gwóźdź do trumny to niemodernizowana infrastruktura
Według Stangreciaka, gwoździem do trumny jest infrastruktura energetyczna, która nie była modernizowana od lat. - Tylko łatane były dziury, gaszone pożary w tym naszym systemie - przypomniał.
- Co z tego, że będziemy mieli nowe farmy wiatrowe? Co z tego, że możemy się pochwalić jedną z największych liczb instalacji fotowoltaicznych w Europie? One latem się wyłączają, bo w sieci jest za dużo prądu, sieć nie jest w stanie ogarnąć takiej ilości energii elektrycznej. Jesteśmy w dużej pułapce, a wyjście z niej zajmie nam lata i niestety wszyscy będziemy za to płacić - zaznaczył.
Czytaj więcej: Szykują się zmiany w rachunkach za prąd. Jest zapowiedź
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock