Podniesienie wysokości wkładu własnego do 15 proc. przy kredytach hipotecznych zgodnie z rekomendacją S utrudni zakup mieszkania. Niektórzy eksperci widzą jednak plusy - konsekwencją podwyższenia wkładu własnego może być niższe oprocentowanie, zatem niższe koszty kredytu.
Komisja Nadzoru Finansowego w 2013 roku nałożyła na banki obowiązek wymagania od klientów minimalnego wkładu własnego przy zaciąganiu kredytów na zakup mieszkań. Zgodnie z tzw. rekomendacją S w 2014 roku minimalny wkład wynosił 5 proc., w roku 2015 było to 10 proc., od bieżącego - zgodnie z rekomendacją - ma być to 15 proc. Docelowo w 2017 roku ma obowiązywać 20-procentowy wkład własny.
Trudniej o mieszkanie?
Zdaniem kierownika działu analiz Lion's Bank Bartosza Turka, oznacza to, że zakup mieszkania może okazać się trudniejszy. Obecnie na rynku są jeszcze banki udzielające kredytów z 10 proc. wkładem własnym. Jak wynika z danych zgromadzonych przez Lion's Bank są to m.in. Alior Bank, Bank Pekao, mBank, PKO Bank Polski. Eksperci przestrzegają jednak kredytobiorców, że niższy wkład własny oznacza najczęściej nieco wyższą marżę oraz dodatkowe koszty.
Turek wskazywał, że od stycznia 2016 r. na zakup mieszkania na kredyt "trzeba posiadać sporo gotówki", ponieważ oprócz rosnącego wkładu własnego trzeba doliczyć koszty transakcyjne (podatki, opłaty sądowe i za pośrednictwo, prowizje pobrane przez bank i koszty obsługi notarialnej). - Kupując używane mieszkanie warte 300 tys. zł trzeba mieć w gotówce nawet 71 tys. zł. - kalkulował ekspert Lion's Banku.
Mniej ryzyka
Ocenił jednak, że kredytobiorcy, którzy posiadają wkład własny są klientami bardziej wiarygodnymi. Udzielanie kredytów z wkładem własnym ma też przewagę - podkreślił ekspert - w okresach hossy, bo dodatkowe wymaganie tonuje popyt. Jego zdaniem, plus dla kredytobiorców jest jeden – niższe koszty kredytu. Kredyt z 10 czy 20-proc. wkładem własnym jest dla banku mniej ryzykowny niż kredyt bez wkładu. W efekcie instytucja może zaproponować niższe oprocentowanie długu.
Dane Lion's Banku z początku 2015 roku z 26 krajów pokazują, że w większości z nich banki udzielają kredyty osobom, które posiadają przynajmniej 20 proc. wkładu własnego.
Z kolei Dyrektor Generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich Konrad Płochocki ocenił w rozmowie z PAP, że "tak szybkie podwyższanie wysokości wkładu własnego jest niezrozumiałe". - Liczba kredytów zagrożonych w Polsce jest jedną z najniższych w Europie - wynosi ok. 3 proc. Skoro Polacy są zdyscyplinowani w spłacaniu kredytów, to nie ma bezpośredniej przyczyny do dalszego zaostrzania warunków kredytowania mieszkań - powiedział Płochocki.
Polska specyfika?
Jednak Turek podkreślił, że "rosnące wymagania odnośnie posiadania wkładu własnego nie są wcale polską specyfiką". Jak przypomniał, w wielu krajach podobne kroki były konsekwencją kryzysu w latach 2007 – 2008, kiedy spadły ceny nieruchomości.
Płochocki z kolei wskazywał, że obok wysokiego wkładu własnego "pojawiają się liczne programy rządowe, których zadaniem jest wsparcie młodych nabywców" przy jego zabezpieczeniu. - Wynika to z faktu, że zachodni decydenci dostrzegli, iż wymagania dla osób dopiero wchodzących na rynek pracy były zbyt restrykcyjne i należało je złagodzić - dodał Płochocki.
KNF napisał w skierowanym pod koniec ub.r. liście do banków, że od 1 stycznia 2016 roku potencjalny kredytobiorca, zamiast 15 proc. wkładu własnego w gotówce może dysponować 10 proc. w gotówce, a pozostałe 5 proc. przedstawi na przykład w formie blokady czy zastawu środków na koncie w banku, skarbowych papierów wartościowych lub papierów NBP, środków zgromadzonych w ramach Indywidualnego Konta Emerytalnego (IKE) lub Indywidualnego Konta Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE).
Autor: gry / Źródło: PAP