Co dziesiąty podatnik, którego skontrolowała skarbówka, twierdzi, że zarabia na prostytucji. Urzędnicy w to jednak nie wierzą i chcą, by osoby zarabiające w ten sposób, wykazały to - pisze "Gazeta Wyborcza".
W dziesiąty podatnik sprawdzany przez urząd skarbowy na pytanie o podejrzane dochody mówi, że płacą mu za seks.
Bo prostytucja jest jedyną nieopodatkowaną działalnością zarobkową w Polsce (zabronione jest stręczycielstwo i sutenerstwo). Fiskus przez lata kapitulował przed takimi podatnikami. Ale w końcu wypowiedział im wojnę. Pyta, docieka i sprawdza, czy aby na pewno podatnik żyje z nierządu.
Tłumaczenia w dyskretnym pokoju
- Tak, prosimy o przedstawienie dowodów - potwierdza Agnieszka Pawlak, rzeczniczka Izby Skarbowej w Łodzi.
Dlatego w Łodzi podatnicy, którzy tłumaczą, że żyją z nierządu, są proszeni do zacisznego pokoju. Tu mogą porozmawiać z urzędnikiem (drugi jest świadkiem) i pokazać dowody: faktury z hoteli, zdjęcia, notatki z kalendarza, maile czy billingi. I podać namiary na swoich klientów. Oni też trafią do "dyskretnego pokoju", by podczas przesłuchania potwierdzić zeznania podatnika.
- Zwykle nie dochodzimy do tego etapu. Wystarczy poprosić o dowody i podatnik już się z nierządu wycofuje - mówi Agnieszka Pawlak.
Prostytucja bez dowodów
Podobnie pracują w innych skarbówkach. Na Śląsku w ubiegłym roku utrzymania się z nierządu nie udowodnił żaden podatnik. Próbowało się nim tłumaczyć kilka osób, ale wszystkie podległy w ogniu pytań. Nawet kobieta, która szczegółowo przygotowała legendę.
- Podawała miejsca spotkań, adresy hoteli. Podała świadków-klientów, a ci faktycznie powiedzieli, że płacili jej za usługi seksualne - opowiada Joanna Kruz z Urzędu Kontroli Skarbowej w Katowicach.
Urzędnicy udowodnili jednak, że świadkowie, to jej znajomi.
mac/fac
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu