Głównym postanowieniem szczytu UE w Brukseli jest porozumienie 17 państw eurolandu oraz kilku spoza strefy na wdrożenie nowych zasad dyscypliny finansów publicznych w ramach tzw. umowy fiskalnej. Zrzeszy ona te kraje w nowym rodzaju unii. Kilka godzin po zakończeniu szczytu mało kto jednak potrafi powiedzieć, jak miałaby ona wyglądać i czym tak naprawdę być.
Umowa fiskalna, na którą zgodziły się kraje eurolandu i część państw spoza niej zakłada, m.in. wprowadzenie automatycznych sankcji za łamanie dyscypliny budżetowej dla przekraczających limity deficytu (trzy proc. PKB) i długu publicznego (60 proc. PKB), a także wpisanie do konstytucji przez wszystkie kraje tzw. złotej zasady utrzymywania zrównoważonych budżetów. Podobnej do tej, jaka znajduje się już w polskiej konstytucji.
Na te zmiany naciskała kanclerz Niemiec Angela Merkel, by zapobiec w przyszłości powtórce kryzysu zadłużenia, który z Grecji rozprzestrzenił się na kolejne kraje eurolandu. Przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy ocenił w piątek, że ratyfikacja nowego paktu fiskalnego powinna nastąpić do połowy 2012 roku.
Unia fiskalna nie oznacza harmonizacji podatków eurolandu ani mówienia krajom, ile wydawać na tę czy inną politykę, czy podejmowania w Brukseli decyzji o budżetach narodowych. (...) To nie oznacza też, że wszystko harmonizujemy albo mówimy państwom członkowskim, co powinny opodatkować i na jakim poziomie, jak dzielić swoje pieniądze między edukację, zdrowie, obronność, bezpieczeństwo socjalne czy cokolwiek innego. To pozostaje w gestii państw Richard Corbett z gabinetu Hermana Van Rompuya
Ujednolicenie współpracy fiskalnej, jedne stawki, jedna podstawa opodatkowania, są niekorzystne dla Polski. Jak wejdziemy do strefy euro, będziemy mieli takie same stawki podatkowe jak mają Niemcy, taką samą podstawę podatkową, to czym my będziemy konkurować? Pieniądz właśnie i system podatkowy są elementem tworzenia konkurencji. Jeżeli ich nie będzie, to czym mamy konkurować z Niemcami? Tańszą godziną pracy? Robert Gwiazdowski, Centrum im. Adama Smitha
Brukselę interesuje tylko deficyt
Richard Corbett z gabinetu Van Rompuya kilka dni przed szczytem wyjaśniał, o co ma chodzić w nowej unii. - Unia fiskalna nie oznacza harmonizacji podatków eurolandu ani mówienia krajom, ile wydawać na tę czy inną politykę, czy podejmowania w Brukseli decyzji o budżetach narodowych - zapewniał. - To nie oznacza też, że wszystko harmonizujemy albo mówimy państwom członkowskim, co powinny opodatkować i na jakim poziomie, jak dzielić swoje pieniądze między edukację, zdrowie, obronność, bezpieczeństwo socjalne czy cokolwiek innego. To pozostaje w gestii państw - przekonywał.
Bo sterowanie przez Brukselę podatkami poszczególnych państw i mówienie im ile i na co mają wydawać to główne obawy sceptyków wobec unii fiskalnej. - Nie mówimy o przerzuceniu wszystkich decyzji dotyczących podatków i wydatków na poziom europejski. Nie mówimy o konieczności ujednolicenia stawki podatku od wszystkiego. I nie mówimy o centralnej władzy wykonawczej w Brukseli, która jest w stanie zastąpić narodową, jeżeli chodzi o budżety krajowe - w odniesieniu do poszczególnych pozycji lub ich zawartości - zapewniał Corbett. Podkreślił, że kompetencje w ramach unii fiskalnej mogą odnosić się "tylko do krajów dotkniętych problemami z nadmiernym długiem i deficytem".
A potem...?
Roberta Gwiazdowskiego, eksperta w dziedzinie podatków Centrum im. Adama Smitha, te zapewnienia nie przekonują. Ekonomista obawia się, że zaproponowane zmiany są początkiem drogi do dalszej integracji, w tym ujednolicenia stawek podatkowych. - Utożsamianie euro, czyli waluty, ze wspólnym rynkiem, czyli ideą Europy, jako wspólnego rynku, jest nadużyciem intelektualnym, które jest stosowane po to, żeby wśród wyborców, podatników wzbudzić panikę powodującą, że zaakceptują oni dalsze zmiany polityczne. Zmiany polityczne nic nie dają Europejczykom, jako Europejczykom. Te zmiany polityczne są potrzebne politykom europejskim, a zupełnie one nie są potrzebne Europejczykom, jako podatnikom - twierdzi ekonomista.
- Ujednolicenie współpracy fiskalnej, jedne stawki, jedna podstawa opodatkowania, są niekorzystne dla Polski. Jak wejdziemy do strefy euro, będziemy mieli takie same stawki podatkowe jak mają Niemcy, taką samą podstawę podatkową, to czym my będziemy konkurować? Pieniądz właśnie i system podatkowy są elementem tworzenia konkurencji. Jeżeli ich nie będzie, to czym mamy konkurować z Niemcami? Tańszą godziną pracy? - pyta Gwiazdowski.
Co i jak? Wciąż nie wiadomo
Wokół nowej unii, poza kontrowersjami, o których mówi ekspert Centrum im. Adama Smitha jest jednak przede wszystkim wiele niewiadomych. Premier Czech Petr Neczas, który waha się, czy przystąpić do umowy, dość przekonywująco argumentuje brak ostatecznej deklaracji: Nie można było przystąpić do tej międzynarodowej umowy z całego szeregu powodów. Przede wszystkim z powodu tego, że nikt właściwie nie zna jej treści. Jak dodał, Praga obawia się według premiera ewentualnego zagrożenia suwerenności budżetowej oraz ingerowania w kompetencje poszczególnych państw na przykład w sferze socjalnej i emerytalnej. Nie jest również jasne, jaki wpływ wywarłaby umowa na rynek wewnętrzny i ocenianie krajowych budżetów.
O niepewnościach przyszłego kształtu nowej Unii mówił też komentator TVN24 Jacek Stawiski. - Na jakich warunkach prawnych będzie ona funkcjonowała? Mówi się, że to będzie umowa międzyrządowa, ale jak będzie ratyfikowana? Jaki będzie czas dochodzenia do tej idealnej sytuacji, w której kraje będą zdyscyplinowane budżetowo? - zastanawiał się. - Bo teraz prawie żadne państwo nie spełnia tych założeń - dodał.
Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24