71-letnia Manuela Carmena po Madrycie porusza się rowerem. Twierdzi, że nie ciekawi jej polityka, niezwykle interesuje ją jednak poprawa jakości życia mieszkańców hiszpańskiej stolicy. Dlatego postanowiła przerwać emeryturę i powalczyć o ratusz. Swoim programem, ale także szczerością i niechęcią wobec politycznego teatru przekonała do siebie wyborców. Teraz przed nią kolejne wyzwanie: musi sprostać rozbudzonym oczekiwaniom.
Madrycki Club de Campo Villa Madrid to ulubione miejsce spotkań hiszpańskich elit. Na powierzchni 200 hektarów można grać w golfa, tenisa, szachy czy brydża oraz ćwiczyć jazdę konną. Swoje konie trzyma tu m.in. najstarsza siostra króla Hiszpanii, infantka Elena. "Zwykli obywatele", którzy chcą dołączyć do elitarnego grona, muszą za członkostwo słono zapłacić.
Od 24 maja - dnia, w którym w Hiszpanii odbyły się wybory regionalne - członkowie luksusowego klubu nie mogą już spać spokojnie. Wszystko za sprawą 71-letniej Manueli Carmeny, która najprawdopodobniej zostanie burmistrzem Madrytu.
Wśród zapowiedzianych przez nią zmian znalazła się propozycja przekształcenia klubu w otwarty dla wszystkich mieszkańców park. Aby nie obciążać budżetu miasta jego utrzymaniem, Carmena zapowiada, że za użytkowanie niektórych obiektów, np. basenu, pobierane będą przystępne opłaty.
- Otrzymujemy telefony od zaniepokojonych członków, którzy chcą, żeby oddać im składki. Mówią, że jeśli klub ma się przekształcić w miejsce otwarte dla wszystkich, będą oczekiwali zwrotu pieniędzy - załamuje ręce w rozmowie z hiszpańskim dziennikiem "El Mundo" pragnący zachować anonimowość pracownik.
Problemów obawia się też zarządzający klubem Alfonso Segovia, który przekonuje, że w ostatnich latach drastycznie ukrócono proceder użytkowania obiektów za darmo przez uprzywilejowanych członków społeczeństwa (arystokratów, piłkarzy, polityków czy niektórych dziennikarzy). Dodaje, że ułatwiono dostęp do klubu, przez co już teraz członkowie z dłuższym stażem narzekają, że wejście do elitarnego grona stało się zbyt proste.
Dla Manueli Carmeny to jednak za mało. Choć komentatorzy już określili jej propozycję jako krok ku wojnie klasowej, to właśnie takie postulaty zdobyły serca wyborców.
Przecieranie szlaków
Szczerość i odmowa uczestnictwa w politycznym teatrze to powiew świeżego powietrza dla Hiszpanów, którzy 24 maja w czasie wyborów regionalnych pokazali żółtą kartkę tradycyjnie rządzącym krajem Partii Ludowej (PP) i Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE).
Choć Partia Ludowa odniosła zwycięstwo, w porównaniu z wyborami lokalnymi z 2011 r. straciła 2,5 mln głosów. W dziewięciu wspólnotach autonomicznych, w których wygrała, nie zdołała osiągnąć wymaganej do rządzenia większości. Władzą będzie musiała się więc podzielić.
Sprawcą zamieszania jest ugrupowanie Podemos pod wodzą charyzmatycznego politologa i dziennikarza Pablo Iglesiasa. Partia kroczy do zwycięstwa od majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, a jej kolejne sukcesy obrazują zmęczenie obywateli kryzysem gospodarczym, nieufność wobec klasy rządzącej, wyczerpanie dotychczasowego modelu uprawiania polityki i oburzenie powtarzającymi się skandalami korupcyjnymi.
Podemos utorowało drogę ugrupowaniu Ciudadanos - nazywanego czasem prawicową wersją partii Iglesiasa, bo przed majowymi wyborami skupiało się przede wszystkim na piętnowaniu korupcji, optowaniu za przejrzystością i odnową sceny politycznej. Ciudadanos uzyskali czwarty wynik wyborczy. Duopol PP i PSOE został przełamany.
Siedem razy "nie"
Wybory do władz 13 z 17 wspólnot autonomicznych oraz miast stanowiły spore wyzwanie logistyczne dla mniejszych ugrupowań.
Partia Iglesiasa wystawiła kandydatów we wszystkich regionach; w miastach natomiast postanowiono dołączyć do koalicji inicjatyw obywatelskich, których część wyrosła z ruchu "indignados" ("oburzonych") lub przynajmniej dzieli z nim pewne postulaty. Decyzja zapadła po burzliwej wewnątrzpartyjnej dyskusji. Ostatecznie uznano, że ugrupowanie nie posiada jeszcze na tyle rozwiniętych struktur, by prześwietlić tysiące lokalnych kandydatów, a dołączenie do koalicji będzie obarczone mniejszym ryzykiem.
W Madrycie Podemos połączyło siły z kilkoma mniejszymi lewicowymi ruchami, tworząc platformę Ahora Madrid. Pomysł, by na czele madryckiej listy stanęła emerytowana sędzia Manuela Carmena miał się narodzić w głowie sekretarza generalnego madryckiego Podemos, Jesusa Montero.
Przekonanie 71-latki nie było jednak łatwe. Zgodnie z doniesieniami hiszpańskich mediów, Carmena siedmiokrotnie odmówiła. Nie spieszyło jej się do polityki, której - jak zresztą zapewnia w wywiadach - nie lubi. Była skupiona na prowadzeniu inicjatywy społecznej "Yayos Emprendedores", w ramach której emeryci sprzedają wytworzone przez więźniów ubranka i zabawki dla dzieci. Prowadziła również bloga na temat prawa.
Była komunistka w starciu z hrabiną
Do zmiany zdania miało Carmenę ostatecznie przekonać ogłoszenie decyzji o starcie byłej prezydent Wspólnoty Madrytu, Esperanzy Aguirre (PP). Znana ze swojej arogancji hrabina (do arystokracji dołączyła za sprawą małżeństwa z hrabią Fernando Ramirezem de Haro) silnie polaryzowała mieszkańców regionu, a przez wielu "oburzonych" była szczerze nienawidzona. W czasie kampanii wyborczej nie przebierała w słowach i kiedy tylko mogła ostrzegała mieszkańców przed Carmeną, która "zamierza zniszczyć zachodnią demokrację, jaką znamy".
Bój o Madryt był bardzo zacięty. Burmistrzowie nie są w Hiszpanii wyłaniani w wyborach bezpośrednich - władza trafia w ręce lidera zwycięskiej listy lub ugrupowania, które zdobędzie największe poparcie innych partii. 24 maja lista, na czele której stała Esperanza Aguirre, zdobyła o jeden mandat więcej niż Ahora Madrid pod wodzą Manueli Carmeny.
Nikt nie palił się jednak do współpracy z Aguirre, a 71-latkę najprawdopodobniej poprze PSOE, dzięki czemu to właśnie Carmena zostanie najpewniej burmistrzem Madrytu. Negocjacje trwają, ale już nawet Esperanza Aguirre po początkowej walce wydaje się pogodzona z faktem, że nie zostanie burmistrzem.
Dla Podemos postawienie na Carmenę okazało się strzałem w dziesiątkę. Łączy wiele pokoleń, jest profesjonalistką, która w przeszłości walczyła z reżimem frankistowskim, a później jako sędzia odegrała ważną rolę w budowaniu demokratycznego państwa. Przełamuje stereotyp, że Podemos to partia radykalnych lewicowych "młodych gniewnych" działaczy bez doświadczenia, którzy bezmyślnie chcą wywrócić zastany porządek do góry nogami.
Carmena w latach 70. otworzyła biuro prawne, które służyło poradami robotnikom. W styczniu 1977 r. do budynku wpadła grupa skrajnie prawicowych bojówkarzy i zastrzeliła pięciu adwokatów. Jej samej nie było wtedy w biurze. Atak, który przeszedł do historii jako masakra na ul. Atocha, to jeden z najbardziej krwawych i bolesnych momentów transformacji po śmierci generała Franco.
W 1965 r. Carmena wstąpiła do Partii Komunistycznej, którą opuściła w 1983 r., by skupić się na karierze w sądownictwie. Angażowała się społecznie; walczyła o prawa więźniów i zabiegała o lokale socjalne dla eksmitowanych dłużników z Madrytu. W latach 80. jako jedna z nielicznych wspominała o legalizacji narkotyków.
"Troskliwa babcia" z głową pełną pomysłów
Zwycięstwo Carmeny w tegorocznych wyborach jeszcze długo będzie zapewne przedmiotem analizy socjologów i politologów.
Inicjatywy takie jak Ahora Madrid uważane są za pokłosie ruchu "oburzonych", czyli młodych ludzi domagających się na ulicach pogłębienia demokracji zawłaszczonej - ich zdaniem - przez klasę polityczną. Fenomen ten od początku cechowała nieufność wobec sformalizowanej polityki. Po zakończeniu fali demonstracji powszechne stały się narzekania, że mimo ogromnej siły mobilizacyjnej, ruch "oburzonych" rozpłynął się bez wyraźnego przywództwa i rezultatów.
W tegorocznych wyborach lokalnych postulaty pogłębienia demokracji wybrzmiały wyjątkowo silnie i przyniosły w wielu miejscach bardzo dobry wynik. Zwycięstwa Manueli Carmeny w Madrycie czy aktywistki Ady Calou w Barcelonie to najlepsze tego przykłady.
Ruch "oburzonych" kojarzony był do tej pory głównie z ludźmi młodymi, więc fakt, że w Madrycie jego aspiracje reprezentować będzie ponad 70-letnia kobieta może się wydać zaskakujący.
Sama Carmena śmieje się czasem, że niektórzy z członków jej zespołu są od niej o 50 lat młodsi.
- Może widzą we mnie po prostu troskliwą babcię? - żartowała w jednym z wywiadów. Bardziej poważnie dodaje jednak, że momentami ma wrażenie, iż jej propozycje są bardziej nowatorskie niż ludzi młodych, którzy "po prostu nie wyobrażają sobie, że można robić pewne rzeczy inaczej".
Kampania Carmeny była bardzo skromna. Nie lubi wieców, bo - jak tłumaczy - pogłębiają one tylko przepaść pomiędzy politykami i obywatelami. - Jedna osoba gada, a później sobie idzie - podsumowuje tego typu wydarzenia. Sama stawiała na spotkania w małych grupach. Eksperci chwalą ją za doskonałe wykorzystanie mediów społecznościowych.
- Nie chcieliśmy plastikowej kampanii, w których zachowywalibyśmy się, jakbyśmy sprzedawali proszek do prania lub inny detergent (...) Pokazaliśmy, że można prowadzić kampanię praktycznie bez żadnych środków. Użyliśmy innej waluty niż PP: spontaniczności, indywidualnej inicjatywy, optymizmu i głodu zmiany - wyjaśniała w wywiadach.
Taki sam Madryt dla wszystkich
Priorytetem Carmeny ma być walka z nierównościami w Madrycie. Jak zauważa, hiszpańska stolica to tak naprawdę dwa światy - z dzielnicami, w których bezrobocie wynosi 6 proc. oraz takimi, gdzie sięga 20 proc.
Carmena zamierza natychmiast po objęciu urzędu uruchomić program pomocy w znalezieniu pracy dla młodych i trwale bezrobotnych. Chce zapewnić dostęp do wody i elektryczności tym, których nie stać na opłaty. Planuje zwiększać wrażliwość policji na mniejszości. Zapowiada obniżenie cen biletów komunikacji miejskiej i przywrócenie w ruchu ulicznym "właściwych priorytetów", które układają się następująco: pieszy, rower, transport publiczny, taksówka, motor, samochód prywatny.
Być może najważniejszym jej postulatem jest jednak wstrzymanie eksmisji dłużników banków zalegających ze spłatą hipoteki. Po wybuchu bańki nieruchomościowej w 2008 r . domy straciło w ten sposób bardzo wielu Hiszpanów - tylko w 2014 r. 35 tys. osób. Drakońskie i przestarzałe przepisy sprawiają, że dłużnik musi płacić bankowi nawet po tym, jak zabrane zostanie mu mieszkanie.
Carmena zobowiązała się, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by wstrzymać eksmisje. Możliwości urzędu są tutaj ograniczone, dlatego też Carmena skoncentruje się na współpracy z bankami i - jeśli nie będzie innej opcji - zapewnieniu lokali zastępczych, zanim dojdzie do wyrzucenia dłużnika z domu.
Jedną z pierwszych decyzji, jakie zapowiedziała, dotyczy jej zarobków. Burmistrz Madrytu zarabia obecnie ok. 100 tys. euro rocznie, Carmena zamierza obniżyć swoje wynagrodzenie do 45 tys euro.
Jak podkreśla, nie jest zależna od żadnej partii politycznej, a poparcie Podemos w kampanii nie oznacza, że ma wobec tego ugrupowania jakiekolwiek długi do spłacenia. - To bardzo wygodne. Czuję się dzięki temu wolna - zaznaczała w piątkowym wywiadzie dla "El Pais".
Wyzwanie, jakie przed sobą postawiła nie jest łatwe, a jej postępy obserwować będą zapewne nie tylko mieszkańcy Madrytu, ale również wielu innych europejskich miast. Carmena ma jednak receptę, która - jej zdaniem - pomoże osiągnąć sukces. Jest ona prosta: rządzić to znaczy słuchać.
Autor: Katarzyna Guzik//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Ahora Madrid