Od urodzenia było wiadomo, że to śmiertelna choroba. Że Marcel ma przed sobą tylko kilka lat życia. Lekarze proponowali, by "odszedł do aniołków", ale rodzice postanowili walczyć do końca. O tej walce, o radzeniu sobie z odejściem, ale i o prawie do aborcji, protestach kobiet i postawie policji w rozmowie Michała Tracza z ojcem Marcela, Maciejem Karczyńskim, byłym antyterrorystą, pułkownikiem ABW, wieloletnim rzecznikiem warszawskiej policji.
Michał Tracz, TVN24: Często pan wraca myślami do tego dnia w 2017 roku, gdy gnał przez pół Polski 200 kilometrów na godzinę, żeby zdążyć?
Maciej Karczyński: Do tego dnia nie, nieczęsto. Ale do syna wracam. Mam go w sercu na co dzień. To tak nie znika. Za bardzo go kochałem. Całe szczęcie Bóg rozłożył nade mną parasol ochronny i jechałem tyle, ile maszyna dała. Zdążyłem.
Da się na to przygotować?
Nie.
Mimo że wiedział pan, że ten dzień nastąpi.
Nie da się. Żaden rodzic, który stracił dziecko, a walczył o nie, nie jest na to przygotowany. Wtedy, pędząc do szpitala, nie wierzyłem. Myślałem, że to kolejny alarm. Że coś się dzieje niedobrego, ale że on sobie jak zwykle poradzi.
Ale jednak pan pędził, żeby za wszelką cenę pożegnać się z synem.
Miałem informację od mamy Marcela, że jest źle, że saturacja spada. I że został już pozostawiony samemu sobie i nam. Ale zdążyłem.
Sześć lat wcześniej, czyli jeszcze zanim Marcel przyszedł na świat, czy pan wiedział, że syn może urodzić się nie w pełni zdrowy?
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam