Choć oficjalne dane wskazują na blisko 18-procentową inflację, to wzrost cen niektórych produktów w ostatnim roku przekroczył nawet 100 procent. Tak wynika z paragonów zbieranych przez przez reportera TVN24. - Artykuły spożywcze idą w górę szybciej, bo ludzie muszą je kupować. Człowiek nie kaktus, pić i jeść musi - komentuje ekonomista Piotr Maszczyk.
Reporter TVN24 Filip Folczak sprawdził w oparciu o swoje zakupy, jak na przestrzeni ostatnich dwóch lat zmieniły się ceny kilku produktów. Zakupy robił w tej samej sieci handlowej i kupował te same towary. W jego koszyku znalazły się m.in. masło, śmietana, ser żółty, kasza gryczana czy papier toaletowy.
Jak się okazuje wartość koszyka zakupowego złożonego z dziewięciu produktów wzrosła z 37,79 złotych w kwietniu 2020 roku do 87,54 złotych w listopadzie 2022 roku. To wzrost o 130 procent. W stosunku do grudnia 2021 (50,86 zł) wzrost przekroczył 70 procent, ale w przypadku niektórych produktów ceny w listopadzie 2022 były wyższe aż o 100 procent.
- To zestawienie pokazuje kilka rzeczy. Jedną nich jest to, że wzrost cen jest wyższy niż oficjalna stopa inflacji - powiedział w rozmowie z TVN24 Biznes dr Piotr Maszczyk ze Szkoły Głównej Handlowej.
Oficjalną stopę inflacji znamy z danych Głównego Urzędu Statystycznego. Zgodnie z najnowszym, środowym komunikatem urzędu, inflacja w Polsce w listopadzie 2022 roku wyniosła 17,4 procent w ujęciu rocznym. Według danych GUS żywność i napoje bezalkoholowe podrożały w ujęciu rocznym o 22,3 procent, nośniki energii - o 36,8 procent, a paliwa do prywatnych środków transportu o 15,5 procent.
Jak wyjaśnił Maszczyk, różnica między naszym koszykiem zakupowym, a danymi z GUS wynika z tego, że różne artykuły drożeją w różnym tempie.
- Ubrania drożeją cały czas, ale wolniej. Są produkty, które zdrożały 30 procent w ciągu ostatniego roku, ale niektóre mniej niż 10 procent. Artykuły spożywcze idą w górę szybciej, bo ludzie muszą je kupować. Można zrezygnować z zakupów nowej odzieży, ale człowiek nie kaktus, pić i jeść musi. Jednak powyższy koszyk odzwierciedla produkty, które są relatywnie najtańsze. One rosną szybciej, bo nie mamy wyboru i kupujemy je regularnie - wskazał ekonomista.
Dodał, że "o ile jeszcze w pierwszym kwartale 2022 roku słyszeliśmy uspakajającą wizję tworzoną przez premiera (Mateusza) Morawieckiego, że co prawda inflacja rośnie, ale wynagrodzenia nominalne rosną szybciej niż inflacja, to teraz sytuacja jest inna".
- Wynagrodzenia nominalne rosną wolniej niż stopa inflacji, co oznacza, że pensje realnie zaczęły spadać. Rok temu mogliśmy kupić za przeciętne wynagrodzenie więcej niż teraz - zauważył Piotr Maszczyk.
- 100 złotych rok temu, realnie warte jest dzisiaj 80. A koszyk podstawowych produktów jest jeszcze droższy - powiedział ekonomista podkreślając jednocześnie, że im niższe dochody gospodarstwa domowego, tym więcej pieniędzy wydatkowanych jest na żywność.
Zgodnie z danymi GUS, przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w październiku 2022 roku było wyższe o 13 procent w porównaniu z październikiem 2021 roku i wyniosło 6687,92 złotych brutto.
- Dane na temat wzrostu wynagrodzeń, które publikuje GUS, dotyczą tylko wybranego sektora średnich i dużych przedsiębiorstw. Natomiast w całym sektorze publicznym, u nauczycieli akademickich czy w szkołach, u urzędników i w sądownictwie, to tutaj tego poziomu wzrostu wynagrodzeń nie było - zaznaczył Maszczyk.
Jego zdaniem "tu nie ma żadnego porównania, jeżeli chodzi o inflację". - Zresztą z 60 procent osób pracujących w polskiej gospodarce ze skalą podwyżek nominalnych prezentowanych przez GUS nie miało i nie ma do czynienia - zauważył.
"Ci ludzie też muszą coś jeść, chodzą do sklepów"
Ekonomiści przyczyn wzrostu cen upatrują w rządowych tarczach antykryzysowych, które miały ratować polskie firmy w trakcie kryzysu wywołanego przez COVID-19, ale jednocześnie zalały rynek dużą ilością gotówki. Do tego dołożyła się rosyjska agresja na Ukrainę, która podbiła ceny energii.
- Ostrożne szacunki każą liczyć, że aktualnie jest około milion Ukraińców w Polsce. Ci ludzie też muszą coś jeść, chodzą do sklepów, coś kupują, a to generuje dodatkowy popyt - zauważył Piotr Maszczyk.
Jednocześnie krytykowane są działania rządu, który choć w deklaracjach z inflacją walczy to w rzeczywistości dolewa oliwy do ognia.
- Denerwuje mnie polityka państwa, która przyczynia się do tego, że te ceny rosną jeszcze szybciej - stwierdził w rozmowie z TVN24 Biznes ekonomista Adam Czerniak. Jak wyjaśnił, ma myśli wzrost wydatków publicznych związanych z różnymi subwencjami, np. z dotowaniem cen energii dla wszystkich odbiorców czy obniżką podatku VAT.
- Oczywiście jest grupa obywateli, których trzeba wesprzeć, ale te rozwiązania są dla wszystkich, bez względu na poziom generowanych dochodów. Jestem ekonomistą i wiem, że te dotacje z budżetu państwa nie są do utrzymania na dłuższą metę i kiedyś ceny będą musiały wzrosnąć, więc to jest tylko zyskiwanie na czasie - stwierdził.
Jak wyjaśnił, chodzi o to, że jeżeli dotujemy wszystkich, to zmieniają się nasze motywacje ekonomiczne. - Jeżeli mi prąd dwa razy zdrożeje, to wpadnę na pomysł, aby wyłączyć światło, kiedy wychodzę z domu czy zmniejszę ogrzewanie w pomieszczeniu, z którego nie korzystam. Jeżeli państwo utrzymuje nam ceny za prąd, gaz, to zmniejsza naszą motywację do oszczędzania energii, gazu, węgla - stwierdził.
Według niego taki działania podbijają inflację, bo "automatycznie skoro mniej wydajemy na prąd czy gaz, możemy więcej wydawać na inne rzeczy". - To powoduje, że przedsiębiorcy widzą popyt i dlatego podnoszą ceny, co pokazuje również ten koszyk zakupowy - dodał.
Czytaj więcej: "Polska gospodarka jest trochę jak Lewandowski"
Źródło: TVN24 Biznes
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock