Minęło już 100 lat, od kiedy Henry Ford uruchomił taśmową produkcję samochodów. Masowa produkcja aut to nie jedyna rewolucja dokonana przez przedsiębiorcę z Michigan. Jeden z ekonomistów nazwał Forda - nieco przewrotnie - człowiekiem, który wynalazł bezrobocie. A ja dodam: i skończył z warunkami pracy, które były na pewno "śmieciowe".
Potraktujmy zatem rynek pracy, jak każde inne miejsce wymiany, np. rynek używanych samochodów. Załóżmy, że chcę sprzedać auto. Zawsze mogę je sprzedać, chociaż cena, którą otrzymam nie zawsze będzie mnie satysfakcjonować.
Dlaczego istnieje zatem „niedobrowolne” bezrobocie? Dlaczego ludzie nie mogąc "sprzedać swojej pracy", nie obniżą po prostu ceny (czyli wymagań płacowych) tak, żeby spotkać się z popytem, czyli z ofertą pracodawcy? Co różni rynek pracy od rynku samochodów (albo węgla, cukru, mebli itd.)? Ford dostrzegł tę różnicę i czym prędzej wykorzystał.
Czasy bezrobocia
Tim Harford, ekonomista i dziennikarz "The Financial Times" opisuje w swojej bestsellerowej książce "The Undercover Economist Strikes Back" jak to w czasach Forda w młodej i rozkręcającej się branży motoryzacyjnej praktycznie nie istniało coś takiego, jak bezrobocie - czyli sytuacja, w której są ludzie, którzy chcą pracować, a nie znajdują dla siebie zajęcia.
Zajęcie było, tyle że marnie płatne. Robotnicy często w jednym tygodniu pracowali dla danego producenta, by bez żalu po kilku dniach rzucić pracę i pójść do konkurencyjnej firmy. Ani robotnicy nie mieli sentymentów, ani pracodawcy po nich nie płakali, bo bez problemu znajdowali nowych, równie słabo zmotywowanych i łatwych do zastąpienia pracowników. Popyt na pracę równoważył się z podażą etatów (no może raczej "umów śmieciowych"). Praca była jak stary samochód na sprzedaż - kupiec się zawsze znalazł, chociaż płacił grosze.
Rewolucja Forda
I wtedy do gry wjechał z hukiem Ford: podniósł pensje w swojej fabryce do 5 dolarów na dzień, czyli zaczął płacić DWA RAZY więcej niż płacono wtedy na rynku, a jeszcze do tego SKRÓCIŁ czas pracy. Efekt był taki, że codziennie przed bramą zakładów Forda ustawiały się tysiące ludzi, liczących na to, że zostaną zatrudnieni. Harford pisze, że w tłumie doszło nawet do zamieszek i policja musiała użyć armatek wodnych - a było to w zimie...
Ludzi to nie odstraszyło, poszli do domów przebrać się albo osuszyć i wrócili. Sam Ford, postać pod pewnymi względami mroczna (antysemita), nie działał prawdopodobnie z pobudek humanitarnych a swoją na pozór szaloną decyzję o podwyżce płac nazwał... najlepszą metodą cięcia kosztów, jaką kiedykolwiek wymyślił. Miał rację, bo wydajność pracowników gwałtownie wzrosła, gdy zaczęli dostawać godziwe pieniądze.
Czytałem też anegdotę o tym, że Ford poprawił ludziom warunki pracy, po tym jak zawstydził się, że jego syn był świadkiem bójki wśród wynędzniałych robotników. Trafiłem też na informacje, że część komentatorów i ekspertów była na Forda oburzona – w gazetach ostrzegano, że robotnicy się rozpiją, gdy dostaną więcej pieniędzy.
A co z innymi graczami na rynku? Konkurencja w branży oczekiwała, że Ford zatrudni tylu ludzi, ilu potrzebuje, a oni przejmą resztę za swoje własne o połowę niższe stawki. Ale się przeliczyli. Teraz każdy chciał pracować za wyższą stawkę.
Ta historia to ilustracja tylko jednej z teorii dotyczących źródeł bezrobocia, ale moim zdaniem niezwykle frapująca. Okazało się bowiem, że czasem opłaca się... przepłacić, czyli zaoferować wyższą pensję niż potrzebna do tego, by ludzie pojawili się w fabryce. Takie "zawyżone" (w cudzysłowie - bo ciągle bardzo opłacalne dla pracodawcy) pensje w latach 80. XX wieku nazwano "efektywnymi" lub "wydajnymi".
Płace efektywne są na tyle wysokie, by sprawić, że chętnych na ich pobieranie jest więcej niż miejsc pracy - i mamy bezrobotnych. Jak piszą profesorowie Robert Shiller i George Akerlof (mąż szefowej Fed-u Janet Yellen), różnica między rynkiem pracy a innymi rynkami polega na tym, że człowiek sprzedając auto (węgiel, cukier, mebel itd.) KOŃCZY transakcję wymiany - a sprzedając swoją pracę lub kupując ją od kogoś dopiero tę transakcję ZACZYNA. Później może zatem okazać się, że cena jest zbyt niska i może to mieć złe konsekwencje dla tego, kto ją płaci.
Ale co nas to dzisiaj obchodzi?
Wiem, iż teraz główne źródła bezrobocia mogą być inne, że dzisiejsze "śmieciówki" to zupełnie co innego niż "śmieciowe" warunki życia robotników sprzed wieku, że ludzie w Grecji, gdzie bezrobocie sięgnęło 28 proc. a przeciętne pensje spadły w ciągu pięciu lat o jedną czwartą mogą tylko pomarzyć o pojawieniu się takich obiecujących biznesów jak firmy motoryzacyjne z Detroit sprzed stu lat...
Mnie nadal jednak fascynuje to, że wprowadzona przed laty taśmowa produkcja aut stała się standardem i nie wymyślono nic bardziej efektywnego. Volvo próbowało mniej monotonnej, to znaczy bardziej humanitarnej produkcji "gniazdowej" – zamiast godzina za godziną wykonywać tę samą czynność przy taśmie, każdy robotnik uczestniczył z zespołem w całym procesie produkcyjnym - ale, o ile mi wiadomo, to nie wypaliło.
Poza tym teoria według której firmy z reguły płacą pracownikom więcej niż muszą jest paradoksem dość radosnym, a przecież na rynku pracy radosne wiadomości to teraz towar mocno deficytowy.
Korzystałem z: T. Harford, "The Undercover Economist Strikes Back. How to Run - or Ruin - an Economy"oraz G. Akerlof, R. Shiller "Animal spirits. How Human Psychology Drives the Economy, and Why It Matters for Global Capitalism"
Autor: Jan Niedziałek / Źródło: TVN24 Biznes i Świat
Źródło zdjęcia głównego: Library of Congress | TVN24