Krakowski sąd oddalił we wtorek pozew o unieważnienie umowy kredytu we frankach szwajcarskich. Sąd uznał, że nie ma podstaw do unieważnienia, ponieważ kredytobiorca zaakceptował warunki umowy i potwierdził podpisem ostrzeżenie o możliwości zmiany kursu waluty. Sąd obciążył powoda kosztami procesu w wysokości 7,2 tys. zł.
Sąd wyraził także opinię, że sytuacja, w jakiej znalazły się osoby, które zaciągnęły kredyt we frankach, winna być rozstrzygnięta nie na szczeblu władzy sądowniczej, ale na szczeblu władzy ustawodawczej.
Oczekiwania
W pozwie kredytobiorca Tomasz Sadlik podnosił, że nie został prawidłowo poinformowany o ryzyku walutowym i że kredytobiorca naruszył zasady współżycia społecznego. Wnosił o stwierdzenie nieważności umowy kredytowej, zasądzenie od pozwanego banku kosztów sądowych oraz wstrzymanie prowadzenia egzekucji bankowej z nieruchomości objętej kredytem i innych składników majątkowych do czasu zakończenia postępowania sądowego. Na rozprawie zmodyfikował roszczenia, dopuszczając także możliwość przewalutowania umowy na złotówki. Przedstawiciel pozwanego Raiffeisen Bank Polska wnosił o oddalenie pozwu w całości. Według banku wszyscy klienci, którzy mieli zamiar skorzystać z kredytów walutowych, byli informowani o ryzyku walutowym. Proces w tej sprawie rozpoczął się w styczniu ub.r. Autor pozwu Tomasz Sadlik we wrześniu 2007 r. wraz z ówczesną żoną wziął w Raiffeisen Bank Polska kredyt mieszkaniowy na kwotę ponad 290,3 tys. franków szwajcarskich z przeznaczeniem na zakup nieruchomości w Krakowie. Spłata kredytu miała się zakończyć w czerwcu 2037 r. Jak podał Sadlik, pracownik banku zapewniał go, iż wzięcie kredytu jest bezpieczne, bowiem bank posiada wystarczające zabezpieczenia na wypadek braku możliwości spłaty kredytu przez kredytobiorców. Tymczasem w styczniu 2013 r. bank rozwiązał umowę kredytu mieszkaniowego informując, że prowadzić będzie egzekucję z nieruchomości obciążonej hipotekami, a ponadto z innych źródeł majątku kredytobiorców, w tym wynagrodzenia za pracę jednego z małżonków. Wynikało to z faktu, iż wartość kredytowanej nieruchomości jest mniejsza niż wysokość zadłużenia wobec banku. Zdaniem powoda, zawarta umowa kredytu winna zostać uznana za nieważną w całości, bo gdyby kredytobiorcy nie pozostawali w błędzie co do istotnych elementów umowy, w ogóle nie doszłoby do jej zawarcia. Jak podkreślił, chociaż podpisał z ówczesną żoną oświadczenie o świadomości ryzyka walutowego, to jednak klauzule te były bardzo ogólne i nie wskazywały, na czym to ryzyko miałyby polegać, a takiej informacji kredytobiorcy nie otrzymali od pracownika banku. Do podpisania klauzul doszło też bez zaznajomienia się z nimi, w sytuacji stresu i pośpiechu.
"Skomplikowane kwestie"
Sąd oddalając we wtorek pozew podkreślił m.in., że powód jako osoba wykształcona, inteligentna i o ponadprzeciętnej wiedzy ekonomicznej powinien mieć rozeznanie w warunkach umowy, jaką podpisuje. Wskazał, że zaistnienie błędu, który skutkowałby unieważnieniem umowy, kredytobiorca powinien zgłosić do roku czasu od zawarcia umowy, a nie po sześciu latach. Sąd poinformował także, że nie dopatrzył się błędu, który skutkowałby unieważnieniem umowy. Zwrócił przy tym uwagę, że w przypadku zaistnienia takiego błędu umowa musiałaby być unieważniona w całości, a przecież dwa pierwsze lata jej obowiązywania były do powoda wyjątkowo korzystne. Jak stwierdził, nie wykazano także naruszenia zasad współżycia społecznego przez bank. - Nikt nie był w stanie przewidzieć zmiany kursu franka, nie wykazano, by któraś ze stron, a szczególnie pozwany bank, manipulował kursem franka – podkreślił sąd. Te słowa sądu wywołały komentarze wśród innych kredytobiorców zgromadzonych na sali rozpraw. - Sytuacja, w jakiej znalazł się powód oraz inne osoby, które zaciągnęły kredyt we frankach, winna być zdaniem sądu rozstrzygnięta nie na szczeblu władzy sądowniczej, ale na szczeblu władzy ustawodawczej. Nie ma bowiem w tym zakresie regulacji prawnych, które rozstrzygałyby taką sytuację i mogłyby być zastosowane przez sąd. Sąd bowiem stosuje istniejące prawo i nie jest instytucją powołaną do (…) tworzenia prawa – podkreśliła sędzia w ustnym uzasadnieniu wyroku w wskazując, iż "co najwyżej może to zrobić Sąd Najwyższy w ramach nadzoru judykacyjnego". - Sąd wyraźnie i jednoznacznie wskazał, że dopiero Sąd Najwyższy może rozstrzygnąć tak naprawdę te skomplikowane kwestie, które wynikają z czegoś więcej niż z litery prawa. Oczywiście złożymy apelację, chcemy dojść do Sądu Najwyższego, być może do Strasburga – powiedział dziennikarzom po ogłoszeniu wyroku powód Sadlik, inicjator powstania Stowarzyszenia na Rzecz Obrony Praw Konsumenta i Obywatela "Pro Futuris". - Naszym zdaniem sąd dogłębnie i wszechstronnie rozważył materiał dowodowy i wydał wyrok zgodnie ze stanem faktycznym – powiedział dziennikarzom pełnomocnik pozwanego banku Radosław Łopiński.
Autor: mb//km / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu