Zamknięte lotniska, zawieszone rejsy promów, sparaliżowana komunikacja miejska, nieczynne szkoły, banki i szpitale to efekt 24-godzinnego strajku, który ogarnął we wtorek Grecję. A opinia publiczna z trudem dowiadywała się o przebiegu protestów, ponieważ dziennikarze też strajkują.
Dość! - skandowali greccy związkowcy, którzy we wtorek na znak protestu sparaliżowali największe miasta nad Morzem Egejskim. Na ulice greckich miast wyszły tysiące ludzi. W Atenach policja gazem łzawiącym rozproszyła grupki rzucającej kamieniami zakapturzonej młodzieży. W obawie przed stratami właściciele sklepów w centrum stolicy zabili witryny deskami.
Grecja odcięta od świata
Na lotniskach odwołano ponad 200 lotów krajowych i zagranicznych. Z powodu strajku kontrolerów ruchu lotniczego od godz. 11.00 do 15.00 grecki obszar powietrzny został całkowicie zamknięty.
Linie lotnicze dokładały wszelkich starań, by jeszcze w poniedziałek poinformować pasażerów o przewidywanych zmianach w rozkładach lotów.
Strajkowały załogi promów, co oznacza, że wiele wysp greckich również było odciętych od świata. Nie kursowały pociągi, strajkował personel transportu miejskiego w Atenach, a nawet szpitale, a lekarze udzielali pomocy tylko w nagłych przypadkach.
Mają dość oszczędności i rosnących cen
Strajki zorganizowano pod hasłem "Dość". Grecy zaprotestowali przeciwko rosnącym cenom i rządowemu programowi oszczędnościowemu, w tym reformie systemu emerytalnego i planom prywatyzacji państwowych linii lotniczych Olympic Airlines.
Strajk, ogłoszony przez dwie największe centrale związkowe GSEE i ADEDY, ma trwać 24 godziny.
- Protestujemy, ponieważ oni nas nie słuchają. Rząd daje gwarancje bankom, lecz obniża moją pensję - powiedziała 45-letnia kelnerka Kyriaki Tassioula.
Grecja zaczyna odczuwać spowolnienie światowej gospodarki. Minister finansów Jeorios Alogoskufis powiedział, że władze są gotowe przeznaczyć 28 mld euro na wsparcie banków.
Źródło: PAP, pb.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA