Część wraca do kraju z dużymi pieniędzmi i zakłada tam swoje firmy. Wielu jednak zostaje. Bo nawet nie ma do czego wracać. W Warszawie rodzi się już trzecie pokolenie wietnamskich emigrantów. W życiu tej społeczności zaczyna się nowa epoka, którą najprościej określić dwoma słowami - „po stadionie".
Nie ma już plastikowych sztućców, jest normalna zastawa. Jest tłum modnie ubranych warszawiaków. Za oknem śródmiejski deptak. Chmielna.
Jeszcze kilka lat temu większość artykułów o warszawskich Wietnamczykach zaczynała się gdzieś w okolicach ronda Waszyngtona, albo przy Zielenieckiej. Teraz właściwszym miejscem okazuje się restauracja otwarta właśnie przy jednej z najdroższych ulic w stolicy. - Wchodzimy w mainstream – śmieje się Van Pham, z którą odwiedziłyśmy ten lokal.
PRZYSTANEK I: CHŁODNA
Van po raz pierwszy spotkałam w klubokawiarni na Chłodnej, podczas dyskusji poświęconej wietnamskim mieszkańcom stolicy. W Warszawie jest od dziecka, ale nie mówi o sobie "warszawianka".
- Nie wiem, jak inni, ale ja mówię: Wietnamka z Warszawy - wyjaśnia z dumą.
- Mimo, że mieszkasz tu dłużej niż wielu warszawskich przyjezdnych? - dopytuję.
- Tak - uśmiecha się.
Van jest socjolożką, pisuje dla Centrum Studiów Polska-Azja, a na co dzień pracuje w Wólce Kosowskiej. W rodzinnym interesie - jak większość przybyszów z Azji. Tylko nieliczni najmują się w polskich firmach.
- W Warszawie żyje około 40 tysięcy Wietnamczyków. Dokładna liczba nie jest znana. Wśród nich są osoby nielegalnie tu przebywające - tłumaczy Van.
Przez te dwadzieścia lat pobytu Van w Polsce wiele się jednak zmieniło. W Warszawie mieszka już tak zwane pokolenie półtora - które przyjechało tu w dzieciństwie, a także drugie pokolenie - urodzone już w Warszawie.
- Pierwsza fala emigracji wietnamskiej to pokolenie moich rodziców - przyjeżdżali tu na studia. Wynajmowali mieszkania na Pradze, w pobliżu dawnego Jarmarku Europa.
Pracowali tam, obok niewykształconych, właśnie inżynierowie z dyplomami Politechniki – opowiada Van.
Dziś, kiedy stadion odchodzi do historii, część osób przeniosła swój interes do Wólki Kosowskiej. Co za tym idzie - przeprowadzają się na Ochotę.
Bary z wietnamską kuchnią szturmują z kolei centrum - Chmielna, Widok - tam można spróbować teraz prawdziwych azjatyckich smaków. Słynny jest też trójpoziomowy bar na placu Zbawiciela. Dla Polaków jest inne menu, dla Wietnamczyków inne. Tam też organizują swoje imprezy - spotkania rodzinne, wesela.
Warszawa to po wietnamsku Vac sa va. I ta nazwa jest w Wietnamie kojarzona - tak mówi Van. Czy dobrze? Raczej tak - pytani o incydenty rasistowskie, Wietnamczycy kręcą głową: to się raczej nie zdarza. Więcej mogą powiedzieć o polskich urzędach. Dlaczego? Ich pracownicy niechętnie udzielają informacji, rozmawiają tylko w języku polskim. Strach przed urzędami jest tak duży, że - jak dowiedziałam się na Chłodnej - wykształciła się nawet grupa przewodników, którzy zarabiają na załatwianiu za innych formalności. - Dużo sobie liczą za te usługi... - przyznają goście spotkania na Chłodnej.
II PRZYSTANEK: STADION
Gdzie odnaleźć warszawski Wietnam? W poszukiwaniu azjatyckich klimatów nie da się ominąć okolic powstającego Stadionu Narodowego. To ostatni dzwonek, żeby odwiedzić to miejsce i oczywiście znajdujące się tam bary z prawdziwą wietnamską kuchnią. Od 30 czerwca do końca wakacji budy będą znikać.
Do prowizorycznych jadłodajni, gdzie smakołyki są podawane na plastykowej zastawie, na początku przychodzili tylko handlarze. - Ostatnio bary stały się modnym miejscem spotkań Wietnamczyków - opowiada Van Pham.
Ale nie tylko Wietnamczyków - w weekendy można tam spotkać rodziny z dziećmi, modnie ubranych bywalców warszawskich klubów. Moja przyjaciółka przestała tam chodzić w zeszłe lato, gdy zaczęły pojawiać się gwiazdy w strojach dresowych. - Że niby tak prosto z łóżka - śmiała się.
Teraz jeden z barów ma już nawet profil na Facebooku...
Siadamy przy drewnianych stołach przed barem. A tam prawdziwa mieszanka kultur. Wietnamczycy, Polacy, Kolumbijczyk... - razem zajadamy się prawdziwą wietnamską kuchnią (żadnym tam kurczakiem w pięciu smakach).
To znajomi Nama, poznanego również na Chłodnej. Nam trochę studiował, trochę pracował - m.in. przy festiwalu filmowym Kino w Pięciu Smakach, wszędzie go pełno. Ma dar zjednywania sobie ludzi. Jak mówi, dla nich jest warszawiakiem, dla nieznajomych jest Wietnamczykiem. - Często dziwią się, że w ogóle mówię po polsku - kwituje.
- Będę tu, dopóki Wałęsa nie odda moich obiecanych 100 milionów. Polacy już tej obietnicy nie pamiętają, ale ja tak - żartuje.
Jego polska koleżanka, Dorota, zamawia już drugą porcję Bun Cha - to pożywne danie, wołowina z sosem i makaronem. Planuje napisać książkę o azjatyckiej kuchni. - Znajomi przekonali mnie, żebym spróbowała psa. Jadę do Korei - opowiada.
Jak mówi Van, Wietnam najlepiej jest pokazywać Polakom od kuchni. - Bo kuchnia wietnamska jest jedną z najlepszych na świecie – zarzeka się. Zaraziła wszystkich swoich znajomych modą na zupę Pho. To wietnamski bulion ze świeżymi ziołami - wietnamską kolendrą, szczypiorkiem, i kurczakiem. W Wietnamie większość osób je Pho na śniadanie, ale nadaje się też na obiad czy kolację. Van przyznaje jednak, że czasem w domu gotuje polskie jedzenie.
- Bigos? - Nie, bigos może nie! - śmieje się.
Podglądamy od kuchni, jak powstaje wietnamskie jedzenie. Dzięki Van, bo pracownicy nie mówią po polsku, możemy się dogadać. Buchający ogień - to normalne, w ten sposób rozgrzewa się tu patelnię - i pojemniki ze świeżymi ziołami. Uwaga! W barach nie znajdziemy menu. - Ale każdy sam wie, co zamawiać - tłumaczy Van.
Na ścianach wiszą kolorowe plakaty. To reklamy wietnamskich imprez, bo za polskimi nie przepadają. Organizują własne - w domach, wynajmują dla siebie kluby, sale domów kultury, a czasem Kongresową. Wietnamczycy chętnie sprowadzają do Polski rodzime gwiazdy.
Okazją do spotkań są także wesela - te w życiu Wietnamczyków są szczególnie ważne. W ich kulturze nie ma ślubów. Młodzi najpierw podpisują akt ślubu w urzędzie. Nie oznacza on dla nich, że są parą małżeńską. Stają się nią dopiero podczas wesela, na którym podejmują swoje rodziny i przyjaciół.
III PRZYSTANEK: ŚWIĄTYNIA
Z okolic Stadionu idziemy dużą już grupą do kolejnego miejsca, które powstający właśnie Stadion Narodowy wchłonął: do świątynii buddyjskiej - pagody. Przy wejściu napis: Thien Viet - Niebiosa Wietnamu. Zaraz obok na sznurku suszy się pranie.
To miejsce kultu, założone przez wietnamskiego biznesmena na wzór pagody w Ha Noi, stolicy Wietnamu, szybko przechodzi do historii. Miasto nie przedłuży Wietnamczykom umowy, bo na tym terenie ma powstać otoczenie Stadionu Narodowego. Widać, że świątynia szykuje się do przeprowadzki - sadzawka w centrum pagody dawno nieczyszczona. W środku ani jednego wiernego. Przy figurkach wietnamskich bóstw wypalone kadzidła, podarte lampiony.
Ale ktoś jeszcze o to miejsce dba - przy posążkach układa świeże owoce i słodycze. - Chcemy zostać tu jak najdłużej, ale już szukamy gruntu - mówi opiekunka świątyni, która na imię ma tak samo jak nasza przewodniczka - Van, ale po polsku mówi słabo.
Na szybach świątynnej sali są nawet ogłoszenia i wykaz darczyńców nowej świątyni - firmy, osoby prywatne, wietnamska telewizja. - Chcielibyśmy też mieć na miejscu mnicha, bo teraz zapraszamy z zagranicy - tłumaczy. - Ostatnio jeden przyjechał z Niemiec. Polacy też przychodzą tu się modlić - dodaje.
Van przyjęła nas herbatą i święconymi owocami - na szczęście.
- Jestem absolwentką Politechniki - mówi nieśmiało. - Ale dawno, już zapomniałam - śmieje się. Studiowała w latach 70-tych. Kończyła poligrafię, ale w zawodzie pracowała krótko. Później życie potoczyło się w innym kierunku. Handlowała na stadionie. - Nie było dla mnie pracy, ale dużo było wtedy magistrów inżynierów na stadionie - tłumaczy. Teraz ma stoisko w Wólce Kosowskiej.
Jak mówi nam później Van Pham, Wietnamczycy z reguły nie są religijni. Praktykujący buddyzm czy katolicyzm to mniejszość. - Naszą „religią" jest za to kult przodków. W domach stoją ołtarzyki z ich zdjęciami, niektóre plastikowe i kolorowe, takie trochę tandetne - śmieje się Van. 1 i 15 dnia miesiąca, według kalendarza księżycowego, palą na nich kadzidła.
IV PRZYSTANEK: CHMIELNA
Na zakończenie naszej krótkiej wyprawy do warszawskiej Azji wracamy do nowego baru wietnamskiego przy Chmielnej. W tej prestiżowej lokalizacji otworzyła swoją filię jedna ze słynnych stadionowych budek - Pho Toan. Jeszcze klika lat temu... kto by pomyślał?
Siadamy, żeby odpocząć po kliku godzinach spacerowania. Wczesne popołudnie, a ruch jak w jednym z popularnych fast foodów. Pewnie dużo przypadkowych gości? - A skądże - opowiada Dorota Nguyen, siostrzenica właściciela obu barów. - Klienci znają się na wietnamskiej kuchni i to bardzo dobrze. Przychodzą Polacy, Koreańczycy, goście z ambasad, także sami Wietnamczycy.
Każdy docenia smak mrożonej wietnamskiej kawy i zielonej herbaty. To tutaj najpopularniejsze napoje.
Na ulicy Widok powstał kolejny wietnamski bar. Przenosiny do centrum planuje także Nam Saigon.
- Społeczność wietnamska wchodzi w mainstream - powtarza Van. - Spowszedniało chodzenie o 4 rano na Pho na stadion. Teraz może je znaleźć też na głównych deptakach - dodaje.
"TO NASZ DOM"
Za Żelazną Bramą, gdzie mieszkam, ostatnio coraz więcej jest mieszkańców z Wietnamu. W zabytkowej hali Gwardii zainstalował się popularny sklep z azjatyckimi produktami. Kolejny nieopodal - na Grzybowskiej. Mniejsze można znaleźć w budkach na stadionowym targowisku. Chętnie zaopatrują się tam warszawiacy, bo oprócz produktów typowo wietnamskich można w nich kupić m.in. składniki do suszi - i to taniej niż w polskich sklepach. Wietnamskie owoce mają ciekawe nazwy - dragon fruit, star fruit.
- Warszawa to dla nas druga ojczyzna, a nie tylko tymczasowy przystanek. Tu mamy swoje domy, mieszkania wykupowane - opowiadała Van na Chłodnej. Niektórzy nieźle dorobili się na handlu, jeżdżą drogimi samochodami. Część wysyła dzieci na studia za granicę - To nowość - tłumaczy Van. Podobnie jak to, że ostatnio część z nich wraca do Wietnamu, gdzie próbują swoich sił w biznesie.
- Te zmiany w społeczności stołecznych Wietnamczyków są bardzo ciekawe. W jakim kierunku pójdą? - zastanawia się.
Milena Zawiślińska
Balan - Polska Vac sa va - Warszawa Pho - zupa wietnamska, podstawowe danie w prawdziwych wietnamskich barach - to bulion ze świeżymi ziołami i kurczakiem Bun Cha - danie obiadowe: mięso z sosem i makaronem
Źródło zdjęcia głównego: | myrepublica.com