Około 200 osób protestowało przeciwko rasizmowi na "patelni" przed stacją metra Centrum. To pokłosie ataku na obcokrajowca do którego miało dojść w ubiegły weekend.
Wiec antyrasistowski na tzw. patelni przed stacją metra Centrum rozpoczął się o godzinie 18.
– Spotkamy się by stanowczo zaprotestować przeciwko nasilającym się aktom rasizmu i ksenofobii. Niech żaden atak nie zostanie bez odpowiedzi! – zapowiadali organizatorzy wydarzenia na portalu społecznościowym.
Swój udział zadeklarowało prawie 300 osób. Na wiecu było około 200 osób. - Widać ludzi o różnym kolorze skóry. Na miejscu jest również dużo policji, która najprawdopodobniej obawia się ataku na te osoby. Jednak, jak do tej pory, spotkanie przebiega bardzo spokojnie - relacjonował po godz. 18 Lech Marcinczak, reporter tvnwarszawa.pl.
Jak dodał, ludzie mieli ze sobą transparenty z napisami "nacjonalizm - ideologia dla idiotów". "uchodźcy mile widziani", "solidarność zamiast nacjonalizmu".
O godz. 19.50 policja poinformowała, że protest już się zakończył, nie było żadnych incydentów.
Był atak?
Antyrasistowski wiec był odpowiedzią na atak na obcokrajowca, do którego miał dojść w tym miejscu w nocy z soboty na niedziele. Według krążącej w internecie relacji świadków, grupa kilkunastu chuliganów brutalnie pobiła obcokrajowca o śniadej cerze i arabskim pochodzeniu (w innej wersji wydarzeń pobita miała zostać grupa osób).
– Kopali, uderzali pięściami i krzyczeli "W*********ć stąd!" – relacjonowała w rozmowie z tvnwarszawa.pl, jedna z osób, która twierdzi, że widziała zdarzenie.
Na to co się działo, zareagowało tylko pięć osób: dwie kobiety i trzech mężczyzn. – Gdy podeszliśmy, agresja tych mężczyzn zwróciła się w naszą stronę. To pozwoliło oddalić się ofierze. Obrzucono nas butelkami, wyzywano nas od lewaków i j*****j antify. Ledwo udało nam się uciec – relacjowała osoba, która miała być w tej grupie.
Na atak nie zwrócili uwagi ochroniarze z metra i podziemi. – Mówili nam, że to nie ich sprawa – dodał świadek zdarzenia.
"Nikt się nie zgłosił"
– Nie otrzymaliśmy żadnego zgłoszenia w takiej sprawie – ucięła jednak rozmowę na ten temat Edyta Adamus ze stołecznej policji.
Świadkowie, z którymi rozmawialiśmy, przyznają, że nie zgłaszali tego służbom. – Po pierwsze, nie wierzymy w to, że udałoby się złapać tych ludzi na gorącym uczynku. Po drugie, bycie świadkiem wiązałoby się ze składaniem zeznań na policji, a może nawet upublicznieniem naszych danych. Wtedy ze świadków, moglibyśmy się stać ofiarami – tłumaczyli.
jb,ło/r,ec