Grecja jest bardzo blisko uniknięcia katastrofy finansowej i porozumienia z wierzycielami. Wszystko wskazuje na to, że aby to osiągnąć, musi zgodzić się na kolejne zupełnie bezsensowne i bolesne wyrzeczenia. Możliwe, że przez to kraj znów wpadnie w recesję. Ale taka jest wola wierzycieli, którzy chcą, aby Grecję bolało, bo tak ich zdaniem jest sprawiedliwie.
Dług to zło
Mówiąc w skrócie, Grecję ma boleć za karę. Kara jest za to, że Grecja ma duży dług, a dług to zło. A skoro dług to zło, to oczywiście wierzyciel ma zawsze rację i jest lepszym człowiekiem niż dłużnik. Wierzyciel dysponuje więc moralną wyższością i faktycznie decyduje o losach dłużnika. Jeśli dłużnik narzeka, to trudno – mógł się przecież nie zadłużać. Argument, że umowa pożyczki wiąże się z ryzykiem dla obydwu stron, a nie tylko dla jednej, jest traktowany jako niezbyt poważny.
Grecja w praktyce negocjuje z dwoma jakościowo różnymi wierzycielami. Pierwszym jest MFW w Waszyngtonie, drugim są instytucje unijne, które znajdują się pod bardzo dużym wpływem Berlina. Różnica w podejściu jest dobrze widoczna. MFW chce, aby Grecja realizowała reformy. Często trudne, ale jednak reformy, czyli działania, które mają poprawić jakość działania instytucji państwa. Takie reformy, chociażby reforma sądownictwa często są bardzo trudne politycznie, ale niekoniecznie wiążą się z pieniędzmi. MFW zdaje sobie też sprawę z tego, że dług Grecji jest tak duży, że nigdy nie uda się go spłacić. A usilne próby jego spłacania będą powodować powracające recesje, przez co dług pomimo spłacania, będzie narastać w stosunku do spadającego PKB. Tak zresztą dzieje się od 2010 roku do dzisiaj. Widząc absurd tej sytuacji, MFW proponuje (podobnie jak sami Grecy) redukcję niespłacalnego długu. Po to, żeby skupić się na przyszłości i budowie zdrowego państwa. Ale Europa to blokuje.
Europa (w skrócie Niemcy) uważają, że długu Grecji nie można zredukować, bo to niemoralne. Ponadto redukcja długu byłaby bardzo złym przykładem dla innych. Ale przede wszystkim Grecja musi spłacać swoje długi, bo to jej długi. Długi przecież trzeba spłacać, bo takie są reguły. Jeśli długu spłacić się nie da, bo nie ma się pieniędzy, to tym gorzej dla dłużnika. Wtedy można mu ten dług rozpisać na dłuższy okres, żeby go spłacał na przykład 75 lat. A jeśli nie ma z czego spłacać, to musi podnieść podatki i obciąć wydatki, czyli pensje i emerytury. Jeśli przez niższe emerytury i wyższe podatki połowa firm zbankrutuje i kraj wpadnie w megarecesję, no to cóż. W takim razie wpływy z podatków są niewystarczające, więc trzeba je jeszcze raz podnieść. I można też jeszcze raz obciąć płace i emerytury. Możliwe, że to nic nie da, ale przynajmniej tak jest sprawiedliwie. A jeśli Grecja w ten sposób sama wpędzi się do grobu, to będzie to wyłącznie jej wina, bo to przecież jej długi.
Czytałem niedawno artykuł o tym, że niemiecka obsesja na punkcie spłacania długów ma podłoże religijne, które jest świetnie widoczne na przykładzie podejścia protestantów do Wielkanocy. Otóż dla protestantów od Zmartwychwstania ważniejszy jest Wielki Piątek. Wtedy Jezus Chrystus umiera za nasze grzechy, jednocześnie odkupując je za nas. Po prostu ludzkość wcześniej tak bardzo się „zadłużyła”, że Bóg musiał sięgnąć po środki nadzwyczajne, aby udało się dokonać „odkupienia”. Te środki nadzwyczajne oczywiście związane były z wielką ofiarą, cierpieniem i generalnie katastrofą, ale były konieczne, bo tylko tak można było odkupić winy. Jezus umarł na krzyżu za nas i za nasze grzechy.
Dług musi boleć
Dlatego wszystkie długi muszą być odkupione, a jeśli wiąże się to z cierpieniem i bólem, to jest to całkowicie zrozumiałe. Tak nawet powinno być. Bezbolesne spłacanie długów można wręcz uznać za coś niewłaściwego. Chrześcijańskie przesłanie przebaczania jest tu wyjątkowo nie na miejscu, bo nie pasuje do szerszej koncepcji. To, że Chrystus po trzech dniach zmartwychwstał, też jest tu kwestią raczej drugoplanową.
W modlitwie Ojcze Nasz fragment „i odpuść nam nasze winy” oznaczał kiedyś także „odpuść nam nasze długi”. Dług znaczy to samo, co wina. Do dzisiaj zresztą, jeśli pożyczyliśmy od kogoś pieniądze, to jesteśmy mu je „winni”. Dług to zło. Z winą wiąże się kara. To wielowiekowa tradycja.
Dlatego w przypadku Grecji Europie wychowanej na Marcinie Lutrze nie chodzi o perspektywę wzrostu gospodarczego, o jakieś faktyczne reformy. Nie o to, żeby tam w końcu było lepiej. Chodzi tylko o to, żeby Grecja odkupiła swoje winy. Ma ją boleć, boli ją strasznie i jeszcze trochę będzie boleć. Gdyby zrobić na ten temat sondaż w Niemczech, większość zapewne powiedziałaby, że to naturalne i sprawiedliwe. A to, że to ekonomiczny absurd, to kwestia drugorzędna.
Zresztą jeśli wszyscy wykształceni Grecy wyemigrują na północ Europy, a Grecję sprowadzi się do roli turystycznego kurortu, w którym niemieckie banki mogą z zyskiem finansować kolejne bańki spekulacyjne (to opis relacji Niemcy – południe Europy autorstwa lidera hiszpańskiej partii Podemos), to z punktu widzenia Północy wcale nie będzie to takie ekonomicznie absurdalne.
Autor: Rafał Hirsch / Źródło: tvn24bis.pl