Kampania dotycząca kosztów produkcji energii elektrycznej, którą zainicjowały polskie spółki, budzi kontrowersje. Kampania informuje o rzeczywistej skali obciążeń, jakie dla produkcji energii elektrycznej w Polsce ma system opłat certyfikatów CO2 - powiedział w rozmowie z "Rzeczpospolitą" wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin. Jednocześnie przyznał, że "ostateczny udział kosztów polityki klimatycznej to około 30 procent w ostatecznym rachunku".
Od kilkunastu dni jest prowadzona kampania Towarzystwa Gospodarczego Polskie Elektrownie, zwana też kampanią żarówkową, która "ma na celu poinformowanie społeczeństwa o strukturze kosztów produkcji energii elektrycznej w Polsce". Kampanię zainicjowali najwięksi krajowi wytwórcy energii: Tauron Wytwarzanie, Enea Wytwarzanie, Enea Połaniec, PGE GiEK oraz PGNiG Termika.
Jednym z elementów projektu jest przedstawienie wpływu polityki klimatycznej Unii Europejskiej na koszty wytwarzania energii elektrycznej. Jak możemy przeczytać na banerze towarzyszącym całej kampanii, "opłata klimatyczna Unii Europejskiej to aż 60 procent kosztów produkcji energii", a "polityka klimatyczna UE = droga energia, wysokie ceny". Za określeniem opłata klimatyczna kryją się uprawnienia do emisji CO2. Tymczasem na stronie kampanii wskazano, że "Unijna Polityka Klimatyczna jest podstawową przyczyną podwyżek cen prądu".
Na powielane informacje o roli uprawnień do emisji CO2 reagowała Komisja Europejska. "Polityka UE nie jest odpowiedzialna za 60 proc. rachunków za energię. Europejski system opłat za emisję gazów cieplarnianych odpowiada za ok. 20 proc. rachunków za energię" - podawała KE.
Jacek Sasin komentuje
O tę kampanię był pytany w rozmowie z "Rzeczpospolitą" wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin. - Cała ta sprawa, szczególnie histeryczna reakcja Komisji Europejskiej oraz finansowanych przez nią organizacji to dla mnie jakiś absurd. Nie usłyszałem rzeczowej polemiki, tylko hasła o "obrzydzaniu Polakom Unii Europejskiej". Otóż informuję: w Polsce nikt nikomu Unii nie obrzydza, ale to nie oznacza, że nie mamy informować społeczeństwa o faktach i mówić, że uczestnictwo Polski w UE to nie tylko oczywiste korzyści, ale też koszty, które ponosi polskie społeczeństwo - stwierdził Sasin.
Czytaj także: Dodatkowe miliardy do państwowej kasy. "Środki zostały tylko i wyłącznie rozliczone na papierze"
W ocenie wicepremiera "ta kampania, która jest kampanią spółek energetycznych informuje o rzeczywistej skali obciążeń, jakie dla produkcji energii elektrycznej w Polsce ma system opłat certyfikatów CO2". - Prawdą jest też, że ostateczny udział kosztów polityki klimatycznej to około 30 procent w ostatecznym rachunku, ale to i tak bardzo dużo - stwierdził szef MAP.
- Wyobraźmy sobie, jaką ulgą dla polskiego społeczeństwa, które boryka się ze skutkami inflacji byłoby, gdyby energia elektryczna była o te 30 procent tańsza. Tym samym tańsze byłyby też inne produkty oraz usługi - dodał.
Forum Energii policzyło, że "uśredniony koszt CO2 to ok. 23 proc. łącznej ceny energii elektrycznej, którą płacą odbiorcy w taryfie G-11".
System EU ETS
Unijny system handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) działa od 2005 roku. Określa on bezwzględny limit lub "pułap" całkowitej ilości niektórych gazów cieplarnianych, które mogą być emitowane każdego roku przez podmioty objęte systemem.
Poszczególne państwa otrzymują swoją pulę uprawnień, tak zwaną aukcyjną, i sprzedają uprawnienia do emisji CO2 na aukcjach, a kupują je firmy emitujące CO2 do atmosfery, na przykład producenci energii. Środki pozyskane ze sprzedaży uprawnień przez państwa są przychodem ich budżetów. Unijna dyrektywa wskazuje, że przynajmniej 50 proc. przychodów z tej puli powinno trafiać na cele klimatyczne.
Dochody polskiego budżetu ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2 w latach 2013-2020 wyniosły około 34,5 miliarda złotych. Tylko w 2021 roku, ze względu na znaczny wzrost cen uprawnień, wpływy znacznie przekroczyły 20 mld zł.
Źródło: Rzeczpospolita, TVN24 Biznes