Setki firm i banki uwikłane w opcje walutowe czekają na orzeczenia sądu polubownego przy Związku Banków Polskich, gdzie właśnie trafiły pierwsze pozwy. W grę wchodzą miliardy złotych.
Odpowiedzi sądu, którym kieruje Krzysztof Pietraszkiewicz, można się spodziewać dopiero za 3–4 miesiące.
Dlaczego akurat sąd polubowny przy Związku Banków Polskich zajmie się sprawą opcji walutowych? Bo większość umów zawierała tzw. zapisy na ten właśnie sąd, co jednocześnie wyklucza kierowanie spraw do innych instytucji.
Wszystko ściśle tajne
Jak informuje dyrektor Zespołu Legislacyjno-Prawnego w Związku Banków Polskich Jerzy Bańka, sąd polubowny najpierw będzie próbował doprowadzić do ugody. - Jeżeli się nie uda, to oczywiście będziemy procedować dalej – mówi w rozmowie z "Parkietem".
Sąd nie ujawnia uczestników postępowania oraz kwot, o jakie strony się spierają. Także rozprawy są tajne.
Orzeczenia sądu w pierwszych sprawach opcji będą tym ważniejsze, że sędziowie w innych przypadkach mogą się – chociaż nie muszą – na nich wzorować. Gdyby się okazało, że to przedsiębiorcy mają rację, system bankowy może znaleźć się w sporych tarapatach. Ale jeśli nie - to kłopoty czekają zaangażowane w opcje walutowe firmy.
Skąd pomysł na opcje?
Kilka miesięcy temu, kiedy złoty w szybkim tempie umacniał się, przedsiębiorcy sprzedający swoje usługi bądź towary za waluty obce, w obawie przed stratami, zawierali z bankami umowy o tzw. opcje walutowe.
Bank zobowiązywał się, że odkupi od przedsiębiorcy określoną kwotę euro po 3,5 zł za 1 euro, nawet gdyby kurs tej waluty wynosił 3,3 zł. Za to bank dostawał opłatę, tzw. premię opcyjną.
Nie zawsze jednak umowy z bankami służyły jedynie do zabezpieczenia kursowego. Jak się okazało, część spółek zawierało umowy spekulacyjne, które ostatecznie przyniosły im poważne straty.
Źródło: Parkiet
Źródło zdjęcia głównego: TVN24