Rodzice wydają coraz więcej na gadżety, które mają zapewnić bezpieczeństwo ich dzieciom. Producenci i sprzedawcy z roku na rok odnotowują większe zyski, ale specjaliści radzą, aby nie popadać jednak w skrajności, bo zamiast pomóc możemy zaszkodzić naszemu dziecku.
Szaleństwo wyszukiwania zagrożeń i zabezpieczania przed nimi pociech dotarło do Polski z Zachodu. W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych funkcjonuje już nawet pojęcie childproofingu, czyli zabezpieczania dzieci przed wszelkimi czyhającymi na nie w domu niebezpieczeństwami. Działają tam specjalistyczne firmy, które zmieniają pełne "groźnych pułapek" mieszkanie w przyjazny maluchowi świat. Za taką usługę trzeba jednak słono zapłacić - nawet do 1000 dolarów.
Dom jak poligon
W Polsce rynek gadżetów, które mają zapewnić bezpieczeństwo pociechom, powiększa się z roku na rok. Przybywa sklepów, w których dostaniemy np. zaślepki do gniazdek, ochraniacze na ostre krawędzie mebli oraz blokady do szuflad i sprzętów AGD.
Dla dorosłego dom jest naturalnym środowiskiem. Dla dziecka - polem minowym, na którym co krok czyha śmiertelne niebezpieczeństwo – do takiego myślenia próbują przekonać rodziców działy promocji producentów gadżetów chroniących maluchy przed zagrożeniami. I coraz częściej się im to udaje. Nic więc dziwnego, że w ofertach sklepów przybywa „bezpiecznego sprzętu”.
Znajdziemy w nich kaski do nauki chodzenia (aby dziecko nie nabiło sobie guza), bramki zabezpieczające schody (przecież może z nich spaść), blokady do muszli klozetowej (aby do niej nie wpadło), elektryczne nianie (by w sypialni słyszeć oddech dziecka), niepalne piżamki (na wypadek pożaru), maty antypoślizgowe do wanny (bo łatwo się poślizgnąć), specjalne uchwyty do wanny (aby dziecko nie upadło przy wychodzeniu), zamknięcia na piekarnik i mikrofalę, czy osłony gorącej płyty kuchennej (aby się nie sparzyło).
Reakcja rynku
Ta lista jest dłuższa. Kolejne produkty można do niej dopisywać właściwie bez końca. Tak jak granicy nie ma strach rodziców, którzy za święty spokój i bezpieczeństwo są w stanie dużo zapłacić. Te pieniądze wyczuł rynek, który natychmiast na potrzebę zareagował możliwością jej zaspokojenia.
Zdaniem psychologa dziecięcego dr Magdaleny Śniegulskiej ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej od zawsze w społeczeństwie część rodziców była tzw. rodzicami lękowymi.
- To takie osoby, które przychodzą na świat z pewną wrażliwością układu nerwowego, która predysponuje ich do tego, żeby większość sygnałów z otoczenia odbierać, jako takie, które mogą być zagrożeniem – mówi Śniegulska i dodaje, że jeżeli rodzic jest osobą lękową, to widzi zagrożenie wszędzie dookoła siebie.
- Boi się, że dziecko się zakrztusi, zadławi przy karmieniu, a gdy się pobrudzi na placu zabaw, to zarazi się i umrze. Niestety jest to mechanizm samonapędzający się. Gdy taka osoba zabezpieczy swoje dziecko przed jednym zagrożeniem, to zaraz pojawiają się kolejne – tłumaczy.
Według dr Śniegulskiej współcześnie rodzice mają więcej możliwości manifestowania swoich lęków i zabezpieczenia przed nimi. Dawniej nie było elektronicznych niań, kontroli oddechu i niepalnych piżamek – twierdzi psycholożka i dodaje, że wzrost popularności gadżetów chroniących dzieci może być związany z tym, że obecnie pary decydują się na mniejszą liczbę dzieci.
Sprzedać spokój
Marek Jankowski, redaktor naczelny pisma "Branża Dziecięca" i przedstawiciel Polskiego Stowarzyszenia Branży Zabawek i Artykułów Dziecięcych twierdzi, że obecna sytuacja rynku jest dobra i może być jeszcze lepsza. - Pierwszą siecią, która dużo zrobiła dla tego rynku była Ikea. Tam najpierw pojawiły się różne zabezpieczenia, na które mogli sobie pozwolić rodzice urządzający mieszkanie. Rodzice kupowali meble a jednocześnie produkty chroniące ich dzieci - mówi Jankowski i dodaje, że od tamtego czasu rynek bardzo się rozwinął. - Obecnie produkty wysokiej klasy, które pozwalają zapewnić bezpieczeństwo dzieci możemy znaleźć w wielu miejscach np. w sklepach dziecięcych, dla majsterkowiczów oraz remontowo-budowlanych - dodaje Jankowski.
Zdaniem Marka Jankowskiego ten sektor rośnie wraz ze świadomością rodziców. - To jedna z branż, w której bardzo ważna jest świadomość klientów. 20 lat temu mało kto wiedział, że zagrożeń dla dziecka jest aż tak wiele. Teraz wraz ze wzrostem świadomości społeczeństwa rośnie też rynek takich produktów - przekonuje Jankowski.
Demograficzne tsunami?
W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci i to może być zagrożeniem dla branży produktów mających zapewnić bezpieczeństwo dzieciom. Według Głównego Urzędu Statystycznego w 2013 roku w Polsce urodziło się 390 tys. dzieci. A jeszcze kilka lat temu w 2009 roku było to prawie 418 tys. urodzeń. - Oczywiście niekorzystne dane demograficzne są zagrożeniem dla branży. Myślę jednak, że wielkość rynku utrzyma się, a nawet wzrośnie pomimo mniejszej liczby urodzeń - mówi Jankowski. - To wynika z większej świadomości i nasycenia rynku, bo coraz więcej sklepów ma taki towar, jest też coraz więcej akcji promocyjnych. To powoduje, że tego rodzaju produkty, które kiedyś mogły być postrzegane jako zbytek, to teraz dla opiekunów stają się niezbędne, bo rodzice mają coraz większa świadomość zagrożeń, które mogą czyhać na dzieci w domu i to jest na pewno dla tej branży dobre - twierdzi Jankowski.
Według eksperta fakt, że mniej rodzin decyduje się na więcej niż jedno dziecko wcale nie musi być negatywny. - Mówiąc ekonomicznie: im rzadsze dobro w postaci dziecka, to bardziej o nie dbamy i tym jest cenniejsze. To powoduje też, że takie produkty jak te zabezpieczenia mogą paradoksalnie mieć większe powodzenie - dodaje ekspert.
Jest dobrze
Pozytywną opinię potwierdzają sami sprzedawcy, którzy z każdym rokiem zwiększają sprzedaż i spotykają się z coraz większym zainteresowaniem rodziców.
– Przez kilka ostatnich lat zainteresowanie produktami zabezpieczającymi stale wzrasta – mówi Joanna Malcher z firmy Stamal, do której należy internetowy sklep Bezpiecznydzieciak.pl. Podobny trend odnotowała Anna Lampart ze sklepu LoveSove.pl.
– Oczywiście zauważyliśmy wzrost zainteresowania zabawkami i gadżetami zapewniającymi bezpieczeństwo dzieci. Największym uznaniem cieszą się piankowe maty, miękkie zabawki z bawełny, drewniane klocki i gryzaki, czy termo butelki – wylicza Anna Lampart i dodaje, że rodzice coraz świadomiej wybierają akcesoria, którymi otacza się ich maluch. - Nie chodzi tu już tylko o jakość czy cenę, ale także o estetykę – dodaje.
Wtóruje im Mariusz Kliś, który prowadzi sklep z zabawkami i gadżetami w Krakowie. – Rodzice coraz częściej kupują nie tylko łóżeczka i wózki, ale także nowoczesny sprzęt, który pozwoli im bezpiecznie spać – mówi Kliś i dodaje, że hitem ostatnich lat jest elektryczna niania z monitorem oddechu. - Kiedy przez media przeszła fala informacji o zespole nagłej śmierci u niemowląt, to natychmiast pojawili się rodzice, którzy zapragnęli mieć sprzęt monitorujący to, czy ich dziecko oddycha. Gdyby przestało, to gadżet podniesie alarm i obudzi rodziców –tłumaczy działanie elektrycznej niani Kliś.
Sprzedażą sprzętu mającego zapewnić bezpieczeństwo dzieciom zajmują się też duże sieci handlowe. Marek Łebek, manager zajmujący się m.in. marketingiem w firmie Smyk zapowiada, że niebawem na rynku pojawi się nowa wersja elektro-niani.
– To niania nowej generacji, pozwalająca obserwować dziecko na ekranie własnego telefonu czy tabletu. Ze względu na to, że urządzenie posiada dostęp do bezprzewodowego internetu, w przeciwieństwie do swoich tradycyjnych odpowiedników, nie jest także ograniczone zasięgowo – mówi Marek Łebek i dodaje, że wystarczy połączenie Wi-Fi i rodzic może obserwować dziecko z drugiego końca świata.
- Kiedy np. jest w delegacji. Może też kontrolować pracę opiekunki, kiedy jest w pracy. Urządzenie sprawdzi za niego temperaturę w pokoju malucha, a nawet puści mu ulubioną kołysankę – wyjaśnia Łebek. Jego cena jest jednak niemała - to niemal 550 zł.
Wykreowana potrzeba?
Według dr Śniegulskiej przesadne dbanie o bezpieczeństwo dziecka może przynieść mu więcej szkód niż pożytku. - Badania pokazują, że przekazana dziecku informacja o tym, że trzeba bronić się przed światem może w znaczny sposób ograniczyć jego eksplorację otoczenia, a co za tym idzie jego rozwój, bo dzieci rozwijają się przez badanie – mówi dr Śniegulska i dodaje, że jeżeli dziecko będzie miało możliwość sprawdzenia swojego środowiska i umiejętności, to będzie rozwijać się prawidłowo.
Zdaniem psycholożki czasem lepiej pozwolić dziecku się sparzyć, czy potłuc kolano niż trzymać je pod kloszem. - Oczywiście jesteśmy odpowiedzialni za dziecko i trzeba na nie uważać, ale nie można przesadzić. Sama znam przypadki, że ośmioletnie dzieci nie używają noży, bo rodzice boją się, ze sobie zrobią nimi krzywdę. Przesadne chronienie naszych dzieci może zrobić im krzywdę – uważa.
Psycholog dziecięcy zaznacza, że nie ma nic przeciwko gadżetom, które zwiększają bezpieczeństwo dzieci. – Uważam jednak, że lepiej trzeźwo spojrzeć na własne lęki i sprawdzić, czy naprawdę dane zagrożenie jest realne, czy też sami projektujemy taką wizję świata, która może nas kompletnie pochłonąć. Gdy skoncentrujemy się tylko na zagrożeniach, to możemy stracić coś zupełnie cenniejszego – twierdzi dr Śniegulska.
Autor: Marek Szymaniak/klim / Źródło: tvn24bis.pl