To będzie trudny szczyt. Nie tylko dlatego, że to ostatni raz, gdy przewodniczy mu Herman van Rompuy, który chciałby odejść z sukcesem na koncie. Nie tylko dlatego, że to pierwszy szczyt Ewy Kopacz, która grozi, że odejdzie od stołu wetując rozwiązania. Nie tylko dlatego, że negocjacje dotyczą skomplikowanych liczb, formuł i konstrukcji, w których gubią się nawet sami dyplomaci w Brukseli. Także dlatego, że dzień przed rozpoczęciem szczytu porozumienia wciąż nie ma.
Ale od początku. Zanim będę mógł powiedzieć dlaczego debiutująca w Brukseli premier Kopacz chce pokazać wszystkim, jak jest zdecydowana i użyć weta, zanim będę mógł przejść do tego, co ma się zmienić, trzeba napisać jak jest.
Cena spalin
Po pierwsze, zanieczyszczanie powietrza kosztuje. Dosłownie. Przedsiębiorstwa i elektrownie muszą płacić za każdą tonę CO2 wypuszczoną z komina. Dotyczy to 11 tysięcy firm w Europie, które na specjalnych aukcjach kupują pozwolenia na dymienie (tzw. ETS UE). Jedno pozwolenie kosztuje kilka euro, za to można wypuścić do europejskiej atmosfery tonę CO2. Ceny nie ustala Bruksela, określa ją rynek, czyli to, ile ktoś gotów jest za pozwolenie zapłacić. Im pozwoleń więcej, tym są tańsze, im mniej tym droższe. Unia chce, by spalin było jak najmniej,więc chciałaby, by ceny pozwoleń były jak najwyższe, tak żeby zanieczyszczać nie opłacało się wcale. Zdaniem Unii, im droższe będą pozwolenia, tym firmy szybciej i chętniej przerzucą się na energię odnawialną, zaczną stawiać wiatraki, na dachach pojawią się panele słoneczne, a na wybrzeżach elektrownie wodne. Tylko, że tu pojawia się problem, bo w Polsce elektrownie są na węgiel więc dymią. Nie mamy elektrowni atomowych, jak Francja, czy wiatrowych jak Dania. Dla nas wysokie ceny pozwoleń to wysoka cena prądu. W Niemczech w ostatnich latach rachunki za prąd podskoczyły o 120 proc. A to nie koniec planów Brukseli.
Duszenie limitów
Unia jest ambitna. Chce pokazać światu, że może lepiej, więcej, szybciej. Więc Unia wymyśliła, że do 2030 roku obniży emisję spalin jeszcze bardziej, np. o 40 proc. Jak? Zmniejszając co roku liczbę pozwoleń. Wymuszając przez to, by w europejskim powietrzu było coraz mniej zanieczyszczeń. Te 40 proc. to najważniejszy punkt do ustalenia na szczycie. Tu nie powinno być sporów. Nawet Polska jest gotowa zgodzić się na tak wysoko zawieszoną poprzeczkę, ale nie za darmo. W zamian Ewa Kopacz chce uzyskać gwarancje, że Polska gospodarka nie zadusi się chcąc utrzymać tempo za zachodnią Europą. Sposobów na to, by nasz kraj wyszedł na swoje jest kilka.
Rezerwy
Przede wszystkim chcemy więcej zezwoleń. Pierwsze dwa rozwiązania dotyczą specjalnych rezerw przeznaczonych dla biedniejszych państw Unii. Czyli dla Polski - ale nie tylko - dla wszystkich o PKB niższym niż 90 proc. unijnej średniej. To pomysł numer 1. Jeśli przekonamy Francję i Niemcy to zezwolenia będą dzielone z korzyścią dla nas: 90 proc.z nich podzielimy na wszystkie 28 państw UE (w tym Polski), a pozostałych 10 proc. trafi do tych najbiedniejszych (w tym do Polski). Dostaniemy więc dwa razy. A chcemy jeszcze więcej. Ewa Kopacz będzie zabiegać także o to, by z całej puli europejskich zezwoleń wyodrębnić jeszcze jedną rezerwę – taką już dla wyjątkowo biednych – poniżej 60 proc. PKB. I tu, przy odpowiednim liczeniu, Polska także się załapie. To pomysł numer 2. Nie będzie to wielka rezerwa, od 1 proc. do 2 proc.wszystkich zezwoleń, ale większość przypadnie dla nas. W czasie, gdy w zachodniej Europie liczba uprawnień ma spadać, u nas ma pozostać na podobnym poziomie. A przypominam – im zezwoleń więcej, tym na rynku są one tańsze.
Uprawnienia gratis
Kolejny, ważny punkt, którego się domagamy, dotyczy zezwoleń darmowych. Bo takie też są. W tym momencie rząd przekazuje polskim elektrowniom zezwolenia za darmo, tak by cena prądu nie wzrosła. Ale te wyjątkowe możliwości mają się skończyć w 2019 roku. I to właśnie pomysł numer 3 – by rząd nadal mógł wspomagać elektrownie takimi gratisami. Tu też sprzeciwiają się Francuzi i Niemcy którzy zezwoleń nie mogą rozdawać nawet teraz.
Nienawiść do węgla
W zamian za utrzymanie liczby uprawnień na podobnym poziomie i za możliwość ich bezpłatnego przekazywania elektrowniom zobowiązujemy się też do proekologicznych inwestycji i reformy swojej energetyki. Według polskiego rządu emisję spalin możemy zmniejszyć o 1/3 poprawiając efektywność węglową. Tylko, że cały czas jest problem, by przekonać Brukselę, że inwestycja w węgiel też może się opłacać. Unia Europejska węgla nienawidzi i nie chce się nim brudzić. My przekonujemy, że pieniądze na modernizację bloków energetycznych to nie są pieniądze wyrzucone w błoto. Takie zapisy w dokumencie końcowym szczytu UE też byłyby dla nas sukcesem.
Polska nie jest sama
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że Polska jest osamotniona w swoim sprzeciwie, że to na Ewę Kopacz będą wskazywać palcem wszyscy jako na tego premiera, który porozumienie zablokował. Ale jest nas więcej. Mamy silne poparcie całej Grupy Wyszehradzkiej, która jest w podobnej sytuacji i mamy też kilku pasażerów na gapę, którzy przyłączyli się do nas widząc że gdy skorzysta Polska, skorzystają też oni. Pojawiły się też inne problemy, Francja nie może się dogadać z Hiszpanią, Wielka Brytania z krajami skandynawskimi, rękę z własnymi problemami podnosi Słowenia. Szczyt może się więc rozbić o tak wiele raf, że o wskazanie jednego winnego będzie trudno. Podstawowym narzędziem polskich ekspertów będzie jutro kalkulator. Każde słowo na szczycie trzeba będzie szybko przemnożyć i podzielić by zdecydować czy jeszcze nam się to opłaca czy już trzeba wstać i od stołu odejść.
Autor: Maciej Sokołowski / Źródło: TVN24 Biznes i Świat
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock