Czy profilowany konkurs na lokal po "Prasowym" oznacza nieuczciwą konkurencję? Warunki tego konkursu zostały sformułowane pod konkretnego najemcę? Obrońcy "Prasowego" zapewniają, że nie i przekonują, że osiągnęli dostępne i przyjazne miasto.
Końca sporu nie widać. Istnieje ryzyko, że nawet rozstrzygnięcie konkursu na lokal po "Prasowym" go nie przyniesie. Kolejną burzę rozpętał Kamil Hagemajer, który niedaleko dawnego baru otworzył własny. Bez cerat i zaduchu pamiętającego PRL, z niskimi cenami i, co najważniejsze, w lokalu z normalną stawką czynszu (ale z ministerialną dotacją). Zarzucił obrońcom "Prasowego", że forsując ideę konkursu profilowanego z niższym czynszem robią mu nieuczciwą konkurencję.
Obrońcy odpowiedzieli pełnym emocji oświadczeniem, w którym zarzucają mu, że podszywa się pod bar mleczny. Sami wzięli udział w przygotowaniach do konkursu i pomogli zdefiniować, czym taki bar jest. Na ich wniosek urzędnicy zastrzegli, że nowy najemca "Prasowego" musi nie tylko podawać tanie jedzenie, ale spełnić jeszcze szereg innych warunków - zapewnić bezprzewodowy internet, bogaty wybór prasy i przewijak dla matek z dziećmi. Mile widziana będzie działalność kulturalna.
O sporze wokół baru rozmawiamy z Joanną Erbel - socjolożką, działaczką ruchów miejskich, która przyłączyła się do obrońców "Prasowego".
KAROL KOBOS: Jak dołączyłaś do "obrońców baru Prasowego"?
JOANNA ERBEL: Przypadkiem. Dostałam maila Miasto Dla Ludzi z informacją, że w poniedziałek, 19 grudnia 2011, po południu szykuje się społeczne otwarcie lokalu po "Prasowym". Miałam wolną chwilę przed zajęciami, więc poszłam z ciekawości. Bar miał być otwarty przez kilka kolejnych dni i potrzebni byli ludzie, którzy będą na miejscu. Zgłosiłam się na wtorek i poszłam na zajęcia. Tam dostałam SMS-a, że zaczęła się "pacyfikacja" i dyżuru we wtorek już nie będzie.
Kto okupował bar?
Bardzo różni ludzie. Zaczęło się od osób związanych z warszawskimi skłotami, ale potem, na zasadzie śniegowej kuli dołączyli inni. Głównie mieszkańcy najbliższej okolicy, którym tego miejsca po prostu brakuje. Zaangażowali się też mieszkańcy i mieszkanki innych dzielnic, dla których ważne jest, żeby żyć w przyjaznym mieście.
Burmistrz Śródmieścia w końcu ustąpił i zapowiedział konkurs profilowany, z najniższą stawką czynszu. W regulaminie zapisane będzie, że w tym miejscu działać ma bar mleczny. Czujecie się zwycięzcami?
To jest duży sukces w walce o bardziej przyjazne, bardziej dostępne miasto. W międzyczasie ten spontaniczny ruchu się zorganizował, jego przedstawicielki i przedstawiciele wzięli udział w posiedzeniach komisji, dyskutowali o kryteriach konkursowych i o tym, jak zdefiniować bar mleczny w procedurze konkursowej. Ta definicja została potem zaakceptowana przez miejskich prawników. Proces wspólnego - mieszkańców, radnych, zarządu dzielnicy - dochodzenia do efektu końcowego, jakim jest konkurs, jest ważny, bo pokazuje, że ludzie naprawdę interesują się tym, co dzieje się wokół nich. Oni uczą się negocjować z władzami, a władze - z mieszkańcami.
Będzie więc konkurs na bar mleczny. A w nim wi-fi, przewijak dla matek z dziećmi oraz spotkania, dyskusje i działalność kulturalna. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to będzie nowa, modna klubokawiarnia dla miejskich aktywistów, a nie tani bar z jedzeniem dla najbiedniejszych mieszkańców okolicy.
Przecież nie chodzi o to, żeby zrobić konkurs na obskurną garkuchnię dla biednych ludzi, tylko właśnie o to, żeby tym ludziom dać lepszy standard. Tani bar nie musi utrwalać stereotypów ani pogłębiać wykluczenia. Może mu przeciwdziałać.
Przez wi-fi?
Dostępność dla niepełnosprawnych, matek z dziećmi czy darmowy internet - to są zapisy, które mają na celu walkę z wykluczeniem. Co złego jest w wi-fi?
Nie ma nic złego, ale czy jest niezbędne w barze mlecznym?
Źle na to patrzysz. Jeśli będzie przewijak, to na tani obiad będzie mogła tam wpaść młoda, samotna matka. Jeśli będzie tam wi-fi, to przy okazji taniego posiłku skorzystają z niego np. studenci, których nie stać na internet w domu.
Albo hipsterzy z iPhonami i MacBookami.
Na fali medialnego zamieszania to na pewno będzie przez jakiś czas modne miejsce. I to jest dodatkowy atut dla najemcy. Z mojego punktu widzenia to, że w barze będą się spotykać różnorodni ludzie też będzie zaletą. Dzięki zróżnicowanej ofercie, tanie jedzenie będzie dostępne nie tylko do godziny 18 w dzień powszedni, jak to bywa w innych barach mlecznych.
Przecież ci biedni emeryci jedzący zupę za 2 złote nie przyjdą do Prasowego o godzinie 21.
A dlaczego nie?
Myślisz, że przyciągnie ich wieczorna debata o ruchach miejskich?
W wymogach konkursowych równie dobrze mieści się klub seniora czy kącik porad prawnych. Tym bardziej, że lokal po Prasowym jest dość duży. Może z powodzeniem stanowić lokalne centrum kultury czy pomocy, co świetnie pasuje do baru z tanim jedzeniem. Starsi mieszkańcy zyskają swoje miejsce i towarzystwo, a hipsterzy zajrzą kilka razy, znudzą się i pójdą gdzieś indziej.
Chyba, że okaże się, że zostawiają w kasie sporo pieniędzy. Wtedy tarta ze szpinakiem i latte zastąpią w menu żurek i pierogi.
Ogłaszając profilowany konkurs władze Śródmieścia wzięły na siebie obowiązek kontroli najemcy. Jeśli przestanie serwować tanie jedzenie, straci lokal.
I znów zacznie się spór. A górą będzie właściciel Mleczarni, dla którego ten profilowany konkurs oznacza nieuczciwą konkurencję.
Dlaczego nieuczciwą?
Urzędnicy arbitralnie wybiorą osobę, której dołożą do interesu.
Nikt nie obiecywał mu, że będzie miał monopol na terenie całego kwartału. Rozumiem, że chce chronić swój interes i dlatego próbuje za wszelką cenę do tego konkursu nie dopuścić, ale nie widzę powodów, by był chroniony kosztem interesu społecznego. Zresztą pan Kamil Hagemajer też może stanąć do konkursu na lokal po prasowym. O tym, czy wygra zdecydują zaś nie tylko urzędnicy, ale też przedstawiciele mieszkańców. I to jest największy sukces w tej historii.
rozmawiał Karol Kobos
Źródło zdjęcia głównego: Piotr Bakalarski /tvnwarszawa.pl