Za rok bardziej, niż jego otwarcie, wspominać będziemy pewnie cel, dla którego powstał - zbliżające się wielkimi krokami Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Dlatego choć nie ma jeszcze murawy, już teraz nominujemy zakończenie budowy stadionu Narodowego do tytułu wydarzenia roku.
Formalnie racja jest po naszej stronie - pod koniec roku stadion otrzymał pozwolenie na użytkowanie. I choć prace wykończeniowe trwać będą na nim nawet po zakończeniu Euro 2012, to już dziś można powiedzieć, że udało się to, w co na początku nie wierzył prawie nikt.
UFO zamiast bazaru
Gdy w kwietniu 2007 roku, w Cardiff Michel Platini wyciągał z koperty kartkę z napisem "Polska i Ukraina" na warszawskim stadionie Dziesięciolecia w najlepsze działał jeszcze największy bazar w Europie. Choć lata świetności miał już za sobą, to owiany legendą wydawał się nierozerwalnie związany z prawobrzeżną Warszawą. Trudno było znaleźć wtedy kogoś, kto bez wahania powiedziałby, że wierzy iż pięć lat później w tym miejscu stać będzie nowy, 55-tysięczny stadion piłkarski w narodowych barwach.
Zresztą nawet dziś czasami trudno w to uwierzyć. Potężna bryła "koszyka" góruje nad prawym brzegiem Wisły niczym statek kosmitów. To wrażenie wzrasta nocą, gdy oświetlona bryła stadionu kontrastuje z otaczającą go ciemnością. I tu zaczynają się kontrowersje: że za duży i nie będzie na siebie zarabiał. Że przytłoczył Saską Kępę, a w ogóle to nic nie dał Pradze, która przecież miała na Euro zyskać najwięcej.
Odcięty od miasta
Rzeczywiście, wokół stadionu wciąż mamy tylko wielki plac budowy. Do czerwca zostanie uprzątnięty, ale na pewno nie pojawi się tu ani nowa dzielnica, która miała powstawać równolegle. Nie będzie nawet parkowych alejek. Będzie pusty wygon wyspany żwirem i ogrodzony potężnym płotem. Odcięty od Pragi, od Warszawy, od wszystkiego. Z czasem może uda się go trochę oswoić i przybliżyć. Ale jaki by nie był, zmienił panoramę Warszawy i stał się dowodem na to, że jednak "da się" zrealizować ambitną inwestycję w krótkim terminie.