Szkody spowodowane w Nowym Jorku przez huragan Sandy zszokowały mieszkańców, ale nie zaskoczyły specjalistów i urzędników. Władze metropolii, która już w 2007 r. została uznana za drugą najbardziej na świecie narażoną na zalewanie nadbrzeżnych terenów, muszą wrócić do odkładanych od lat planów budowy kompleksowego systemu ochrony przeciwpowodziowej. Największym problemem są pieniądze, bo szacunkowy koszt takiej inwestycji to nawet 29 mld dolarów.
Zniszczenia po uderzeniu huraganu Sandy w amerykańskie Wschodnie Wybrzeże wywołały szok u nowojorczyków. Żywioł spowodował rozległe zalania i podtopienia, przerwy w dostawach prądu - miejscami długotrwałe - i chaos w komunikacji. W samym mieście zginęło 40 osób. Według wstępnych szacunków stan Nowy Jork z powodu Sandy poniósł straty gospodarcze w wysokości 18 mld dol.
Było wiadomo od pięciu lat
Dla naukowców, inżynierów, a także urzędników to nie jest tak zaskakujące, jak dla mieszkańców metropolii. Już w 2007 r. badania przeprowadzone przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju wykazały, że Nowy Jork jest drugim na świecie dużym portowym miastem najbardziej narażonym na zalania nabrzeża.
- Mówi się od wielu lat - szczególnie po uderzeniu huraganu Katrina w Nowy Orlean - że Nowy Jork jest podatny na takie superburze - przyznał miejski rewident John Liu.
Ewakuacje i odbudowa zamiast ochrony
Kiedy Jeroen Aerts, Holender, który dostał zadanie stworzenia planów obrony przeciwpowodziowej dla Nowego Jorku, siedem lat temu pierwszy raz obejrzał linię wybrzeża miasta, był zaskoczony tym, jak podatne było na zalanie. W przeciwieństwie do innych dużych miast takich jak Londyn czy Amsterdam, posiadających kompleksowe systemy ochronne z wałami przeciwpowodziowymi i zaporami, amerykańska metropolia była niemal całkowicie zdana na łaskę żywiołów.
Aerts, profesor zarządzania ryzykiem środowiskowym na Vrije Universiteit w Amsterdamie i doradca miasta Nowego Jorku, nie mógł w to uwierzyć. - Nikt nie robił niczego w sprawie zagrożenia powodziowego - wspomina.
Obecnie strategia w takich przypadkach przewiduje zastosowanie środków ostrożności takich jak ewakuacje mieszkańców zagrożonych obszarów, następnie przyjęcie uderzenia, a potem odbudowę zniszczeń. - Oczywiście to nie wystarczy - uważa profesor Malcolm Bowman, oceanograf z Uniwersytetu Stony Brook na Long Island.
Potężne zapory, ogromne koszty
Dopiero przejście huraganu Irene w sierpniu 2011 r. skłoniło miejskie władze do stworzenia bilansu strategii ochrony przeciwpowodziowej. Atak Sandy sprawił, że władze stanowe i miejskie na poważnie wróciły do dyskusji o potrzebie stworzenia kompleksowego systemu ochrony przeciwpowodziowej. Gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo powiedział w tym tygodniu, że infrastruktura musi zostać ponownie przeanalizowana i wzmocniona.
Najbardziej wszechstronna propozycja to system obejmujący od dwóch do sześciu barier o długościach od 5 do 9,6 km, wznoszących się na 9 m ponad poziom morza. Byłyby one wspierane przez system wałów i umocnień plaż.
Inny ważny projekt przewiduje stworzenie długiej na 1,3 km zapory na East River, ciągnącej się od Whitestone w dzielnicy Queens do Throgs Neck Bridge na Bronksie, oraz 9,5-kilometrowego wału łączącego Sandy Hook w New Jersey z półwyspem Rockaway na Long Island.
Miasto nie chce się zadłużać
Według szacunków Jeroena Aertsa koszty budowy i wdrożenia takiego systemu mogą wynieść nawet 29 mld dol. Naukowiec ocenia że, budowa takich zapór to wydatek rzędu 10-17 mld dol, a na wprowadzenie dodatkowych elementów ochronnych i piasku do wzmacniania osłabionych przez erozję plaż potrzeba kolejnych 10-12 mld dol.
Chętnych do wyłożenia takiej sumy niełatwo znaleźć. Teoretycznie miasto mogłoby się zadłużyć, żeby pozyskać środki na rozbudowę ochronnej infrastruktury. Jednak miejskie władze są niechętne wszystkiemu, co mogłoby zagrozić silnej pozycji metropolii na rynku miejskich obligacji.
Rozwiązaniem byłoby zawarcie układu ze stanem, władzami federalnymi, a także innymi stanami pozostającymi w podobnej sytuacji, zwłaszcza New Jersey. To może być jednak trudne wobec silnych politycznych podziałów wpływów pomiędzy republikanów i demokratów.
Co najmniej osiem lat na łasce żywiołów
Kluczem mogłoby być pozyskanie środków od władz federalnych. Oznaczałoby to wynegocjowanie funduszy od Kongresu zamiast korzystania ze wsparcia Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego, która zwraca stanom i miastom koszty odbudowy zniszczeń. To jednak może napotkać na trudności wobec wyskiego deficytu budżetowego i rosnącego długu publicznego USA. Były gubernator Pensylwanii Ed Rendell wskazuje na jeszcze jedną możliwość - partnerstwo publiczno-prywatne.
Nawet jeśli fundusze na stworzenie takiej infrastruktury się znajdą, jej szczegółowe zaprojektowanie i budowa będą wymagać co najmniej osiem lat. To oznacza, że do tego czasu w przypadku huraganów lub potężnych burz Nowy Jork będzie narażony na podobne skutki, jakie wywołało natarcie Sandy.
Autor: js/mj / Źródło: Reuters