Mieszkańcy Argentyny od kilku dni zmagają się z największą od 40 lat falą upałów. Dodatkowym utrudnieniem jest brak prądu. Sytuacja jest już na tyle uciążliwa, że mieszkańcy Buenos Aires postanowili zablokować główne drogi dojazdowe do miasta i tym samym rozpocząć protest.
Do przerw w dostawach prądu dochodzi, ponieważ od kilku dni urządzenia klimatyczne uruchomione są na pełną moc, a to prowadzi do nadmiernego obciążenia przestarzałej sieci energetycznej. W niektórych dzielnicach miasta od dwóch tygodni nie ma dostępu do energii elektrycznej - bez prądu żyje 11 tys. osób.
"To jest katastrofa"
- Dostawy prądu wróciły 24 grudnia i mieliśmy go do wieczora 25 grudnia. Od tego czasu znów nie mamy prądu. To jest katastrofa. W dodatku nikt nas nie informuje, nikt do nas nie przychodzi, nikt się nie ujawnia... - wyznał jeden z niezadowolonych mieszkańców.
Winny rząd
Mieszkańcy nie ukrywają, że sytuacja jest dla nich bardzo trudna, dlatego postanowili zaprotestować. Wyszli więc na ulice Buenos Aires i podpalili torby ze śmieciami i opony. Szybko utworzyły się więc długie korki. Winą za obecny kryzys opozycja, burmistrz Buenos Aires i mieszkańcy miasta winą obarczają rząd i prezydent Cristinę Fernandez de Kirchner.
Pierwsze ofiary śmiertelne
Nieoficjalnie mówi się też o trzech ofiarach śmiertelnych fali upałów. Warto dodać, że temperatury są naprawdę wysokie, w stolicy kraju sięgają nawet 44 st. C. Ze względu na tak złą sytuację pogodową burmistrz stolicy Mauricio Marci ogłosił stan wyjątkowy.
Autor: kt/map / Źródło: PAP, Reuters TV