Godzina policyjna, która obowiązuje w Paryżu od soboty, to cios dla restauracji i bistr. Jesteśmy po uszy w długach - mówią właściciele i pracownicy lokali gastronomicznych ze stolicy Francji. Niektórzy nawet nie otwierają restauracji na wieczorne posiłki.
Już przedtem było im trudno, gdyż trzy miesiące były zamknięte, a następnie przestrzeganie wymogów sanitarnych obowiązujących w czasie epidemii redukowało liczbę dostępnych miejsc na sali.
- Stałe pory posiłków to jeden z wyznaczników francuskiej kultury - stwierdził filozof Paul Thibaud. Do południowego posiłku, zwanego tu śniadaniem, zasiada się o wpół do pierwszej. Możliwe jest półgodzinne wahanie. Paryżanie kolację, zwaną tu obiadem, rozpoczynają o godz. 20.
"Może przesadziłem"
- To koniec kawiarni, bistr i restauracji, to śmierć francuskiego stylu życia - ubolewał natychmiast po ogłoszeniu godziny policyjnej Guy Savoy, szef kuchni i właściciel restauracji po raz czwarty uznanej rok temu za "najlepszą na świecie" w rankingu "La Liste".
Dzień po tej wypowiedzi przyznał jednak: - Może przesadziłem, ale cios jest niewątpliwy. Gastronomiczny posiłek Francuzów, który wpisany został na listę niematerialnego dziedzictwa ludzkości, to aperitif, przystawka, danie rybne, mięsne, ser i deser. Tego nie da się zjeść w dwie godziny.
I dlatego zdecydował się zrezygnować z wieczornego otwierania swego prestiżowego lokalu.
Polski lokal
Gastronomiczna kolacja Polaków nie musi tak ściśle trzymać się zegara ani być aż tak bogata. Pewnie dlatego Renata Mielnik, właścicielka restauracji Chez Renata w podparyskim Aulnay-sous-Bois, zdecydowała się na zmianę godzin i już od 18.30 proponuje talerz polskich przysmaków. - Doskonale nadają się na francuski aperitif i zaspakajają kolacyjne potrzeby Polaków - wyjaśniła.
Choć ta formuła zdobyła uznanie, to nie wystarczy, by wydobyła Mielnik z kłopotów, w jakie rzucił ją koronawirus. - Po miesiącach całkowitego zamknięcia w maju uzyskaliśmy pozwolenie, by sprzedawać dania na wynos. Starczyło tego na zapłacenie czynszu - powiedziała właścicielka otwartego cztery i pół roku temu lokalu.
Dodała, że restauracja cieszyła się wielkim powodzeniem, szczególnie od połowy września ub. roku, aż do lockdownu. Przychodziła najróżniejsza klientela, młodzi i starsi, Francuzi oraz całe rodziny polskiego pochodzenia.
Z powodu epidemii właścicielka restauracji Chez Renata zwolniła dwie pracowniczki, które są teraz na finansowanym przez państwo bezrobociu. Jak mówi, w południe proponuje atrakcyjne cenowo i smakowo zestawy oraz krótką kartę. "Karta" to przenośnia, bo aby sprostać wymogom sanitarnym, spis dań wywieszony jest na dwóch tablicach. Z tych samych powodów musiała zmniejszyć o zmniejszyć liczbę miejsc – z 40 do 25.
"Po uszy w długach"
- Zaciskamy pasa. Część personelu poszła na bezrobocie, my po uszy w długach - powiedziała Ewa Fontaine, żona i współpracownica Alaina Fontaine’a, właściciela wysoko cenionego paryskiego bistra Le Mesturet, w którym w grudniu ub.r. zorganizowano "tydzień polski", który przypadł do gustu klienteli tego na co dzień typowo francuskiego bistra. Przyznała, że na obiad "klienci wiernie przychodzą, wieczorem jednak tylko sąsiedzi", ci, którzy zdążyć mogą do domu przed 21.
- Jeśli nie odłączą nas od kroplówki rządowej pomocy, to przeczekamy ten zły czas - powiedziała. Dodała też, że mimo trudnych czasów przygotowała nową sezonową kartę dań. - Trzymamy jakość - zapewniła.
Restauracja Paris Polska do środy próbowała pracować wieczorem, ale zrezygnowała. - Godzina policyjna to było mocne uderzenie w branżę - wytłumaczył szef kuchni Daniel Knapik i dodał, że mimo ulg podatkowych i innej pomocy państwowej "część zakładów już splajtowała". - Weekendy są lepsze - zaznaczył.
- Najważniejsze, żeby przetrwać. Nie jest łatwo, ale życie trzeba brać za łeb. Nie tracę nadziei, dlatego że lubię to, co robię, i robię to, co lubię - podkreślił.
Źródło: PAP