Kluby PiS, KO, Lewicy, PSL-Kukiz'15 złożyły w środę poprawki do tegorocznego projektu budżetu. Projektem ustawy zajmie się teraz sejmowa komisja finansów. Podczas drugiego czytania ustawy w Sejmie odbyła się też burzliwa dyskusja.
Przewodniczący sejmowej Komisji Finansów Publicznych Henryk Kowalczyk (PiS) zapowiedział, że klub złoży kilka poprawek, które będą porządkować budżet w poszczególnych jednostkach. - Oczywiście nie będą to już istotne poprawki, raczej będą to poprawki rzędu kilku milionów złotych, porządkujące i uszczegóławiające różne rozwiązania - tłumaczył.
Jego kolega klubowy Wiesław Janczyk dodał, że to dzięki poprawie systemu podatkowego i większym dochodom z podatków PIT, CIT, VAT udało się przygotować propozycje budżetu zrównoważonego. Przekonywał, że projekt budżetu odzwierciedla priorytety rządu i zobowiązania wyborcze. - Zapewni finansowanie podstawowych funkcji państwa przy zachowaniu stabilności finansów publicznych - mówił. Zarówno dochody, jak i wydatki zapisane w projekcie w tym roku mają wynieść po ok. 435,3 mld zł. Założono, że PKB w ujęciu realnym wzrośnie o 3,7 proc., a inflacja utrzyma się na poziomie 2,5 proc.
"Gwoźdź do trumny polskiej gospodarki"
Krytycznie o projekcie wypowiadali się przedstawiciele partii opozycyjnych: PO, Lewicy, PSL oraz koła Konfederacja. Większość z nich zapowiedziała też złożenie poprawek. Była wiceminister finansów Izabela Leszczyna (KO-PO) powiedziała, że w projekcie budżetu na 2020 r. brakuje 52 mld zł, by pokryć wszystkie wydatki państwa. Przywołała też wywiad udzielony przez jednego z byłych dyrektorów w Ministerstwie Finansów, który przepracował w resorcie 23 lata. Według posłanki ów dyrektor mówił, że stabilność finansów publicznych jest zagrożona, luka VAT w 2019 r. została zmniejszona o zaledwie 300 mln zł, choć rząd zakładał 7,5 mld zł, co znaczy, że zostało wykonane w tej kwestii 4 proc. planu, a poprawa ściągalności VAT de facto nie miała miejsca. Leszczyna podkreślała, że nie są to tajne dane, tylko informacje dostępne dla każdego, kto przeczyta ustawę budżetową "ze zrozumieniem". Zarzucała rządowi PiS, że wyrzucił z resortu finansów lub tzw. skarbówki dobrych fachowców lub spowodował, że reszta sama odeszła. Według niej w KAS panuje chaos, a pomysły na uszczelnianie VAT się skończyły. Wyraziła też zaniepokojenie, że w związku z tym PiS zacznie "dociskać" średnich i małych przedsiębiorców, co - jak oceniła - byłoby "gwoździem do trumny polskiej gospodarki". Mówiła, że PiS zrealizowało dwie z licznych obietnic, ale Polska zapłaciła za to drożyzną, zwłaszcza jeśli chodzi o żywność, oraz zapaścią w służbie zdrowia i edukacji. Podkreślała, że 500 plus nie wystarczy na prywatną szkołę i prywatnego lekarza dla każdego, a niecałe 1000 zł rocznie dla emeryta nie rozwiąże jego bolączek. Według posłanki PO "praprzyczyną" kłopotów polskich finansów "jest brak szacunku PiS dla pracy". - Pompowaliście popyt i zniechęcaliście ludzi do pracy, a to grzech ciężki, każdy Polak i każda Polka zapłacą za to ciężką karę. - Polskę dotknie stagnacja. Wiecie, co to znaczy - gospodarka siada, a inflacja rośnie - mówiła Leszczyna, zwracając się do posłów PiS. Wyraziła nadzieję, że w maju Polacy "zrozumieją, co PiS robi naszej ojczyźnie, i powstrzymają to szaleństwo". Posłanka KO-PO również zapowiedziała złożenie poprawek do projektu budżetu.
"Własny plan wykonacie za 220 lat"
W podobnym tonie wypowiadał się Tomasz Trela z Lewicy. Według niego za zrównoważony budżet zapłacą wszyscy Polacy - m.in. przez drożejącą żywność oraz prąd. Projekt budżetu to - jego zdaniem - kreatywna księgowość.
Trela wytykał partii rządzącej nieskuteczność programu Mieszkanie plus, w którym do użytku oddano w ciągu kilku lat 900 lokali. - Robert Biedroń jako prezydent Słupska wyremontował 500 mieszkań, a wy przez 5 lat zbudowaliście ich 900 (...) W takim tempie własny plan wykonacie za 220 lat - mówił. Według niego rząd nie prowadzi skutecznej polityki prowadzącej do oddłużania szpitali czy przywracania lokalnych połączeń autobusowych. Trela zapowiedział, że jego klub nie poprze projektu, choć złoży do niego kolejne poprawki.
Ani "bezpieczny, ani rozwojowy"
Poseł Czesław Siekierski (PSL-Kukiz'15) ocenił, że tegoroczny budżet jest zrównoważony pozornie, a wydatki są przerzucane na samorządy. - Wyprowadzono deficyt poza budżet. Deficyt budżetowy jest sprytnie decentralizowany, w wyniku czego wzrastają wydatki samorządów, narzuca się dodatkowe zadania, na które nie ma subwencji ze strony rządu. Zrównoważenie budżetu nastąpiło także poprzez jednorazowe wpływy - mówił. Jego zdaniem projekt budżetu nie jest ani "bezpieczny, ani rozwojowy". - Jest to sztuczne jednorazowe zrównoważenie, a przecież trzeba myśleć o przyszłości - podkreślił Siekierski. Janusz Korwin-Mikke (Konfederacja) stwierdził z kolei, że budżet jest "totalny" i "socjalistyczny". - Macie socjalizm, czyli system, w którym budżet jest totalny. W normalnym państwie pieniądze z dróg idą na drogi, a nie mogą iść na kolejnictwo, muszą iść na drogi. Jeżeli budżet jest totalny i wolno przerzucić z jednego działu do drugiego, to wtedy cała Polska staje się zbiorowiskiem ludzi, którzy się kłócą o pieniądze (...). To niestety jest wada nieusuwalna. Póki jest demokracja, czyli ustrój totalitarny, tak jest - powiedział. Przywołał również słowa Aleksandra Fredry: "Socjalizm każdemu równo nosa utrze, bogatych zdusi jutro, a biednych pojutrze".
"Budżet państwa jest tylko częścią finansów publicznych"
Opozycja zarzucała też rządowi, że projektowany budżet jest tylko pozornie zrównoważony, a deficyt przekracza 50 mld zł.
Występując pod koniec II czytania, wiceminister finansów Tomasz Robaczyński podkreślał, że budżet państwa jest tylko częścią finansów publicznych. - Zrównoważenie budżetu to zbilansowanie tej części finansów publicznych, obejmujących ponad połowę wydatków publicznych - wyjaśnił. Natomiast deficyt całego sektora finansów publicznych w 2020 r. jest założony na poziomie 1,2 proc. PKB - zaznaczył. Robaczyński wskazał, że taka sytuacja, gdy budżet jest zrównoważony, a finanse publiczne nie, i tak prowadzi do spadku wysokości długu publicznego. Odnosząc się do zgłaszanych w czasie prac parlamentarnych postulatów zwiększania wydatków, wiceminister zauważył, że nie da się ich sfinansować - jak wnosili posłowie - z pozycji "obsługa długu publicznego", ponieważ dług musi być obsługiwany. Robaczyński zauważył też, że dla realizacji części zgłaszanych poprawek konieczne byłoby zwiększenie dochodów budżetu o 22 mld zł. - W sytuacji, gdy jesteśmy za szczytem koniunktury (…) znalezienie 22 mld zł dodatkowych dochodów nie byłoby możliwe - zaznaczył wiceminister.
Autor: mp / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24