Gdy już wyjmiemy gospodarkę z zamrażarki potrzebne będzie wsparcie dla rynku pracy. W tym drugim etapie - wychodzenia z hibernacji - muszą się znaleźć ułatwienia dla zatrudniania pracowników - zauważa w rozmowie z tvn24bis.pl ekonomista doktor Jakub Sawulski. Jak dodaje, potrzebne też jest wspieranie popytu, ponieważ firmy będą mniej skłonne do inwestowania ze względu na panującą niepewność.
Doktor nauk ekonomicznych Jakub Sawulski - kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym oraz wykładowca w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Specjalizuje się w finansach publicznych oraz polityce energetycznej i innowacyjnej państwa.
Krzysztof Krzykowski: Ekonomiści są zgodni – światową gospodarkę czeka potężny kryzys związany z pandemią koronawirusa. Jak mocno odczujemy go my, Polacy?
Dr Jakub Sawulski: Pewne jest jedno – mamy w tej chwili do czynienia z największym kryzysem gospodarczym na świecie od prawie stu lat i największym kryzysem gospodarczym w Polsce od trzydziestu lat. Jeśli chodzi o skalę, to jest problem z oszacowaniem skutków - nie wiemy, jak długo to potrwa. Obecne szacunki mówią, że Produkt Krajowy Brutto w Polsce spadnie o około cztery procent - to prognoza Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To dość czarny scenariusz, ale wydaje mi się teraz prawdopodobny. Przypomnę, że od prawie trzydziestu lat nie mieliśmy spadku PKB, więc cztery procent to bardzo dużo. To bardzo głęboki kryzys.
Czego powinniśmy obawiać się najbardziej? Do niedawna naszym największym zmartwieniem był szybki wzrost cen.
Zazwyczaj jest tak, że podczas kryzysów ceny rosną wolniej. Przedsiębiorcy są mniej skłonni do podnoszenia cen, gdy wielu ludzi traci pracę. Inflacja powinna zwalniać do celu inflacyjnego NBP (około 2,5 procent na koniec 2020 roku – red.). Zagrożeniem dla tej prognozy jest jednak susza.
Już rok temu żywność w Polsce była bardzo droga. W tym roku może być jeszcze droższa. Jeśli susza się utrzyma, to może być zagrożeniem dla celu inflacyjnego - inflacja może być powyżej trzech procent. Byłaby to trudna sytuacja dla konsumentów, bo jednocześnie mielibyśmy kryzys gospodarczy i wzrost cen podstawowych produktów.
A czy czeka nas gwałtowny wzrost bezrobocia?
Jest możliwy wzrost bezrobocia do dwucyfrowej liczby, według ostatnich danych bezrobocie rejestrowane wynosiło w lutym 5,5 procent. Zatem mniej więcej dwukrotnie zwiększyłby się odsetek bezrobotnych. Są też czarniejsze scenariusze zakładające wzrost do około 20 procent, jak w latach 90., ale nie wydają mi się prawdopodobne.
Niemniej już dwukrotny wzrost odsetka bezrobotnych wydaje mi się poważnym tąpnięciem. Byłoby to cofnięcie naszej gospodarki o kilkanaście lat. Mam jednak nadzieję, że uda się zahibernować naszą gospodarkę, a programy pomocowe zmniejszą skłonność firm do zwalniania pracowników.
No właśnie, programy pomocowe. Czy działania polskiego rządu są wystarczające?
Pierwsza wersja tarczy antykryzysowej zawiodła - zaproponowane działania wydawały się nieadekwatne do skali problemu. Druga wersja - tarcza finansowa - jest pozytywnym zaskoczeniem. Chodzi głównie o pożyczki z Polskiego Funduszu Rozwoju dla firm w wysokości 100 miliardów złotych, które mają być umarzane, jeżeli przedsiębiorstwa przez rok utrzymają zatrudnienie.
To jest bardzo dobry instrument z dwóch powodów. Po pierwsze jego skala jest adekwatna do sytuacji - 100 miliardów złotych to prawie 5 procent PKB - to duży program. Największy program pomocowy dla firm w historii naszego kraju. Drugim powodem jest to, że motywuje to pracodawców do utrzymania zatrudnienia. Planem jest zahibernowanie naszej gospodarki na jakiś czas. W tym momencie - w przejściowym okresie - powinniśmy dążyć do tego, by jak najbardziej zminimalizować negatywne skutki pandemii i w tym aspekcie ten program jest słuszny.
Jakie są minusy i co rządzący powinni poprawić?
Brakuje mi programu, który objąłby tych, którzy tracą obecnie dochody. Mam tu na myśli trzy grupy osób. Pierwsza - zatrudnione na umowach o pracę, które zostały zwolnione. Druga - osoby pracujące na podstawie różnego rodzaju umów cywilno-prawnych. Trzecia – samozatrudnieni przedsiębiorcy, którzy nie mają innych pracowników.
Są przecież zasiłki i postojowe…
Teoretycznie zwalniane osoby mogą się starać o zasiłek dla bezrobotnych, a pracujący na śmieciówkach i prowadzący działalność mogą wystąpić o wspomniane postojowe – jednorazową zapomogę w wysokości 80 procent wynagrodzenia minimalnego, czyli 2080 zł. Ale to jest moim zdaniem zdecydowanie za mało.
Zasiłki dla bezrobotnych w Polsce nie dość, że są bardzo niskie, to są jeszcze trudno dostępne. Mniej niż jedna piąta bezrobotnych otrzymuje wsparcie - trudno spełnić te wszystkie różne kryteria. Należałoby przede wszystkim poluzować zasady przyznawania zasiłku. W przypadku osób na umowach cywilno-prawnych oraz osób na działalności, które nikogo nie zatrudniają, należałoby w dłuższym okresie zabezpieczyć ich dochody.
W mojej opinii osobom z tych trzech grup powinna być przyznana pewna forma dochodu podstawowego. W prawdziwej formie dochód podstawowy przyznawany jest wszystkim obywatelom. Tu byłby jednak przyznawany tym, którzy tracą dochód w wyniku obecnie trwającego kryzysu.
Jaka powinna być wysokość tego świadczenia?
Mniej więcej na poziomie płacy minimalnej, czyli około 2000 zł "na rękę".
Jak będą wyglądać najbliższe miesiące w polskiej gospodarce?
Przy ostatnich kryzysach w kilku państwach pojawiało się zjawisko - tak zwane jobless recovery, czyli uzdrawianie gospodarki bez nowych miejsc pracy. Zaobserwowano, że PKB dość szybko wracał do poziomu sprzed kryzysu, ale dużo trudniej było ożywić rynek pracy i trwało to dłużej.
Możliwe, że podobnie będzie w Polsce i w 2021 roku PKB wróci do poziomów obserwowanych w 2019 roku. A bezrobocie osiągnie poziom dwucyfrowy i nie spadnie znacząco pomimo ożywienia w całej gospodarce.
Czy można temu zaradzić?
Gdy już wyjmiemy gospodarkę z zamrażarki potrzebne będzie wsparcie dla rynku pracy. W tym drugim etapie - wychodzenia z hibernacji – muszą się znaleźć ułatwienia dla zatrudniania pracowników. Potrzebne też jest wspieranie popytu, ponieważ firmy będą mniej skłonne do inwestowania ze względu na panującą niepewność. Ciężar ten powinno wziąć na siebie państwo, czyli na przykład zorganizować program dużych inwestycji publicznych w zieloną energetykę, dając w ten sposób pracę firmom i przestrzeń do zwiększania zatrudnienia w gospodarce.
Jak można zachęcać do zatrudniania nowych pracowników?
Można to zrobić poprzez reformę klina podatkowego (klin podatkowy to różnica między łącznym kosztem zatrudnienia a pensją "na rękę" - red.). W Polsce mamy bardzo wysoko oprocentowane niskie wynagrodzenia. Tu chodzi o pracowników niskowykwalifikowanych, którzy są zwalniani w pierwszej kolejności. Gdy będziemy wychodzić z kryzysu ci pracownicy będą też pierwszymi, którzy będą zatrudniani. By to ułatwić, należy obniżyć klin podatkowy.
Kiedy to się zdarzy? Kiedy będziemy wychodzić z kryzysu?
Mam nadzieję, że za pół roku przejdziemy do kolejnej fazy. Niestety sytuacja pracownika będzie wtedy zupełnie inna niż miało to miejsce dwa, trzy miesiące temu. Wtedy mieliśmy tak zwany rynek pracownika, za pół roku to pracodawca będzie miał lepszą pozycję przetargową.
I będzie ją wykorzystywał…
Gdy dodamy do tego wysokie opodatkowanie pensji pracownika, czyli wysokie koszty dla pracodawcy, to się okaże, że pracodawcy będą narzucać pracę w szarej strefie, będą dawać część wynagrodzenia pod stołem albo będą korzystać z innych, śmieciowych warunków zatrudnienia.
Może się niestety okazać, że pracodawcy będą uciekać od tego, do czego powinniśmy dążyć, czyli do stabilnych warunków zatrudnienia. By tak się nie stało potrzebna jest właśnie obniżka klina podatkowego oraz reforma kodeksu pracy polegająca na ograniczeniu nadużywania umów cywilno-prawnych.
Czy ten kryzys może być dla nas szansą?
To okazja, by przeprowadzić reformy, do których nam się nie spieszyło. Musimy jednak pamiętać, że przy wychodzeniu z kryzysu ważne będzie pomaganie pracodawcom w zatrudnianiu nowych pracowników.
Jeśli więc reformując kodeks pracy, ograniczymy lub zlikwidujemy umowy cywilnoprawne, to trzeba jednocześnie uelastycznić umowę o pracę. Zwłaszcza w przypadku osób, które zatrudniane są przez danego pracodawcę po raz pierwszy. Prawa pracownicze w takiej sytuacji mogłyby się zwiększać wraz ze stażem. Powinniśmy dążyć do tego, żeby pracodawcy zatrudniali na umowę o pracę, ale by bariery dla pracodawców nie były tak duże, jak to jest dzisiaj.
A co z systemem podatkowym?
Mamy bardzo dziwne opodatkowanie w Polsce – nasz system jest de facto regresywny. Osoby o niskich dochodach płacą procentowo wyższe podatki niż osoby o wysokich dochodach. Wynika to z opodatkowania umowy o pracę na około 40 procent oraz tego, że osoby, które zarabiają dużo, przechodzą na tak zwaną fikcyjną działalność gospodarczą – rozliczają się z pracodawcą przez faktury i w rzeczywistości płacą 20-25 procent podatków i składek.
Czyli dużo mniej niż na umowie o pracę…
To jest dziwny system. Co ciekawe, nie sądzę, że on został w taki sposób zaplanowany. To po prostu efekt wielu drobnych reform przeprowadzonych w ostatnich kilkunastu latach. W efekcie mamy w systemie podatkowym spory bałagan. Być może ten kryzys będzie okazją, by to uporządkować.
Jak?
Obniżyć opodatkowanie osób o niskich dochodach. A także ograniczyć możliwość przechodzenia na fikcyjną działalność gospodarczą i zlikwidować ryczałtowe składki na Zakład Ubezpieczeń Społecznych. To są największe patologie opodatkowania pracy w Polsce. Bez względu na to, ile zarabiasz – mało, dużo czy bardzo dużo - to płacisz tysiąc z kawałkiem ZUS-u miesięcznie. Na umowie o pracę osoby o średnich i wysokich dochodach płacą znacznie więcej.
Najbogatsi powinni płacić więcej?
Wyższe opodatkowanie najlepiej zarabiających będzie prawdopodobnie koniecznością. Mamy trzy czynniki, które spowodują, że państwo będzie potrzebować nowych dochodów. Bardzo istotnie wzrośnie dług publiczny – to jest pewne. I za jakiś czas trzeba będzie go redukować. Po drugie, wiemy, że tak niska składka zdrowotna nie jest wystarczająca i trzeba będzie ją podnieść. I po trzecie, pożądane jest obniżenie klina podatkowego dla najmniej zarabiających. Z tych trzech powodów budżet będzie potrzebować nowych pieniędzy.
Co jeszcze powinno się zmienić po pandemii?
Na poziomie państw zapadnie prawdopodobnie decyzja, że są pewne obszary strategiczne, w których trzeba zwiększyć udział produkcji krajowej. To jest przede wszystkim produkcja leków. W Polsce ponad 60 procent produkcji leków i wyrobów farmaceutycznych pochodzi z importu. To jest sytuacja, która zagraża bezpieczeństwu naszego kraju. Podobnie jest w innych państwach. Myślę, że to się zmieni.
Produkcja leków jest w TOP 10 branż w Polsce najbardziej zależnych od importu. Ponad 60% produkcji pochodzi z importu (w formie wyrobów gotowych lub półproduktów).
— Jakub Sawulski (@jakubsawulski) April 8, 2020
To jedna z rzeczy, którą po tym kryzysie trzeba zmienić. pic.twitter.com/8lEjUtJzXe
Takie zmiany zajdą też na poziomie firm?
Ten kryzys pokazał, że istotna jest nie tylko cena, ale i bezpieczeństwo dostaw. Jeżeli łańcuch znajduje się w kraju lub dosyć blisko, to jest to bezpieczniejsze niż gdy jest w Chinach. Choć teraz mamy problemy z dostawami komponentów nie tylko z Chin, ale i z Włoch na przykład.
Ale nawet jeśli postawimy na bezpieczniejsze łańcuchy dostaw, to nie wiadomo, na ile trwałe będą to zmiany. Zazwyczaj po dwóch, trzech latach po kryzysie zapominamy o wszystkim i najważniejszymi kryteriami znowu stają się zysk i cena.
Autor: Krzysztof Krzykowski / ToL / Źródło: tvn24bis.pl