Proszę sobie wyobrazić - rząd daje Wam pieniądze. Wszystkim, niezależnie od tego, czy pracujecie, czy nie, czy jesteście bogaci, czy biedni. „Money for nothing”. Wystarczająco dużo, by jako tako żyć. Ekonomiści, nawet arcyliberalni, kapłani wolnego rynku, dyskutują o takim (lub podobnym) rozwiązaniu od dawna, ostatnio trochę głośniej, a Szwajcarzy nawet zrobią w tej sprawie referendum. W Polsce na razie idziemy w całkiem inną stronę.
Teraz jest tak. Państwo pobiera podatek nawet od ludzi, których nie stać na chleb. Maksymalny dochód, od którego nie trzeba płacić fiskusowi grosza jest niższy - o połowę - niż próg ubóstwa. Rzecznik Praw Obywatelskich poskarżył się właśnie w tej sprawie do Trybunału Konstytucyjnego, bo Ministerstwo Finansów odrzuciło jego apele argumentując, że zmiana przepisów będzie zbyt kosztowna.
Pieniądze za nic
Rzeczywistość jest, jaka jest – popuśćmy zatem wodze fantazji, pozwólmy sobie na marzenia – o powszechnym bezwarunkowym gwarantowanym dochodzie, z angielska: universal basic income (UBI). Obszernie i wyczerpująco pisał o tym amerykański portal Vox. Co ciekawe, znanym adwokatem pewnej odmiany tego rozwiązania - negatywnego podatku dochodowego - był Milton Friedman, ikona liberalizmu gospodarczego. Chciał dofinansowania najsłabiej zarabiających przez rząd, przy jednoczesnej likwidacji innych zasiłków, a co za tym idzie dużej części biurokracji obsługującej system socjalny. W rozszerzonej wersji mogłoby to wyglądać tak: państwo płaciłoby każdemu dorosłemu Polakowi np. 1200 złotych miesięcznie, ale nie byłoby już zasiłków socjalnych ani żadnych innych. Masz obywatelu 1200 złotych i sobie radź. Jeśli ci mało, śmiało, pracuj, dorabiaj.
Tylko fantazja?
Na razie to czysta utopia, ale może za jakiś czas takie rozwiązanie przestanie być fantazją akademików, a jego wprowadzenie stanie się koniecznością, ze względu na rewolucję technologiczną. Przypomina mi się w tym momencie historia jednego z działaczy związkowych, którego dyrektor fabryki oprowadzał po zakładzie, w którym maszyny zastąpiły ludzi. Dyrektor chwalił się, o ile bardziej roboty są wydajne w porównaniu z ludźmi. Na to związkowiec zapytał go, czy również - tak jak zwolnieni robotnicy - roboty będą kupować produkty z fabryki, w której pracują. (To, czy maszyny zastąpią ludzi w pracy, czy techno-optymizm nie okaże się techno-naiwnością, i to, jakie będą skutki gospodarcze, czy takie same jak w przypadku poprzednich rewolucji technologicznych – to osobny i bardzo szeroki temat).
Brak motywacji
Kwestii pracy dotyczy jeden z problemów z koncepcją powszechnego gwarantowanego dochodu. Dawanie ludziom pieniędzy „za darmo” raczej nie jest wysoko na liście metod motywowania ich do szukania zajęcia zarobkowego. Bard „Solidarności” Jacek Kaczmarski na emigracji w Australii z pełną premedytacją korzystał z pomocy socjalnej, która pozwalała ma na przyjemne życie i możliwość skoncentrowania się na twórczości. W przypadku Kaczmarskiego ta sytuacja wszystkim wyszła na dobre - i jemu, i odbiorcom jego twórczości.
Przekleństwo?
Co z tak zwanymi zwykłymi ludźmi? Czy UBI rozleniwiłoby ich? Myślę o Arabii Saudyjskiej. Nie ma tam UBI, ale kraj i jego mieszkańcy mają wielkie pieniądze „za darmo”, z ropy. Z jednej strony to błogosławieństwo, z innej - przekleństwo. Saudowie nie mają żadnej motywacji do rozwijania opartej na nowoczesnych technologiach gospodarki, bo przecież i tak są bogaczami, więc pozostają monokulturą naftową. Ale może ludzie zaopatrzeni w gwarancję minimalnych środków do przeżycia byliby szczęśliwsi, mniej zestresowani i pracowaliby z większą przyjemnością? Wolter podobno powiedział, że praca chroni ludzi przez trzema „demonami”: niedostatkiem, nudą i występkiem. Gwarantowany dochód chroni tylko przed tym pierwszym, a inne zachęty do pracy pozostawia nienaruszone. I może dałby nam więcej czasu na naukę, pasje, sport i inne przyjemne, ale też społecznie użyteczne rzeczy.
Słuszna droga?
A Państwo co myślą o takim pomyśle? To dobra metoda walki z ubóstwem? Lepsza niż system, który mamy teraz? Stać nas? (Szwajcarskie władze negatywnie zaopiniowały pomysł UBI na poziomie 2,5 tys. franków miesięcznie, uznając, że to zrujnuje budżet, ale referendum i tak się odbędzie)? Bralibyście? To chyba jasne. Ale czy potem - pracowalibyście? Na razie więcej pytań i fantazjowania niż konkretów. W Polsce możemy na razie pofantazjować o sytuacji, w której biedni, potrzebujący pomocy ludzie nie muszą dzielić się swoimi skromnymi zarobkami z „państwem i narodem” (wierszyk z jednego z urzędów skarbowych).
Autor: Jan Niedziałek / Źródło: TVN24 Biznes i Świat
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu