O pieniądzach nie wypada dyskutować, a poza tym poważna praca wiąże się z poważną pensją. Wśród komentarzy po wyborze Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej trafiłem też na takie opinie. Obie moim zdaniem są prawdziwe tylko pozornie.
A tak przy okazji - w porównaniu z takim Radamelem Falcao z Manchesteru United to zarobki Tuska wyglądają skromnie, a jego pensja w Polsce w zestawieniu z apanażami polityków z... Kenii była mizerna. Ale po kolei.
3 tys. zł dniówki
Donald Tusk na stanowisku Przewodniczącego Rady Europejskiej dostanie ok. 300 tys. euro rocznie, czyli ponad 1,2 mln złotych - miesięcznie to 105 tys. złotych, dniówka to zatem ponad 3 tys. złotych.
Po pierwsze, to pieniądze publiczne. Moje, Pani, Pana, społeczeństwa - można o nich rozmawiać. Nawet jeśli, umówmy się, nie są kwestią fundamentalną.
Po drugie, trudno mi odnaleźć mocny jak okrętowa lina związek przyczynowo-skutkowy między "powagą" danej funkcji a związanym z nią wynagrodzeniem. Nie chcę być źle zrozumiany - nowa funkcja premiera jest ważna. Ale to nie ma w tym przypadku znaczenia.
Wysoka pensja?
Robienie ważnych rzeczy nie gwarantuje wysokich pensji. Gdyby tak było, najwięcej zarabiałyby pielęgniarki, położne, strażacy, nauczyciele oraz śmieciarze. Śmieciarze są strategicznie ważni, ich miesięczny protest mógłby uczynić nieznośnym życie nawet w najbogatszych miastach.
W tym ostatnim przykładzie kluczowe jest oczywiście to, że to zawód mało ekskluzywny - może go wykonywać właściwie każdy i pozycja negocjacyjna pracownika przy okazji ustalania pensji nie jest mocna.
W przypadku pielęgniarki, dentysty, geodety czy strażaka kluczowa jest natomiast linearność ścieżki kariery - kończy się szkołę, robi specjalizację, potwierdza swoje kompetencje zdobytymi dyplomami, a potem ewentualnie awansuje - wszystko po kolei, wszystko praktycznie pewne.
Dentysta lepszy od Falcao?
Dlatego rozsądny rodzic marzy o takim zawodzie dla swojego dziecka. Dentyści i geodeci mają pewną pensję i chociaż pewnie wśród nich są lepsi i gorsi, a może i gwiazdy profesji, to nie słyszałem o takich, którzy zarabiają równowartość miliona złotych w tydzień. Tak jak piłkarz Radamel Falcao z Manchesteru United.
To pieniądze tak absurdalnie wysokie, że rozgrzewają wyobraźnię ("co tam ZUS i OFE - syn zagra w Barcelonie"), ale żeby się do nich dobrać, trzeba wybrać karierę sportową, która wiąże się z ryzykiem, bo jest nielinearna. Piłkarskie szkółki przy klubach nie gwarantują sukcesu tak jak dyplom akademii muzycznej nie gwarantuje kariery na miarę Marthy Argerich albo Mieczysława Fogga.
I to samo dotyczy polityków.
Po wejściu do elity (w znaczeniu wąskiej, nielicznej grupy; nie wartościuję) ma się elitarną pensję - to trochę samonapędzający się mechanizm. Jak u słoni morskich - o tym więcej na koniec.
Jak w Afryce
Ale i tak pensje zachodnich przywódców bledną w porównaniu z wynagrodzeniami w Afryce.
Wspomniałem o politykach z Kenii. Kilka lat temu "The Economist" opublikował porównanie pensji szefa rządu z PKB na głowę mieszkańca z uwzględnieniem siły nabywczej pieniędzy. W biednej Kenii pensja premiera po podwyżce miała wynosić 240 razy więcej niż PKB per capita! Premier podwyżkę odrzucił, krytykując posłów, którzy przy okazji chcieli sobie przyznać bajeczne podwyżki. W Republice Południowej Afryki ten wskaźnik wynosił 25, za to w USA czy Niemczech (teraz to będzie poziom Tuska) - ta miara wynosiła ok. 8; w Polsce - ok. 2-3.
Różnice
P.S. Co tam politycy, fascynująca jest kwestia pensji prezesów wielkich firm. Pisałem już kiedyś o tym, że kilkadziesiąt lat temu szef firmy zarabiał 30-40 razy więcej niż szeregowy pracownik. Teraz zarabia 200-300 razy więcej.
Dlaczego tak jest? Przez wzrost skali działalności firm do poziomu globalnego - twierdzą niektórzy. Badacze z USA zauważyli, że sześciokrotny wzrost pensji szefów firm w Stanach Zjednoczonych od 1980 do 2003 wiązał się z tym, że rynek dla tych firm wzrósł sześciokrotnie.
To oczywiście tylko jedna z teorii i pewnie nie tłumacząca wszystkiego. Jeszcze ciekawsza jest ta nawiązująca do słoni morskich. Tłumaczy ona, dlaczego firmy płacą bajońskie pensje szefom zarządów, nawet jeśli nie przekłada się to na poprawę wyników.
Otóż firmy są jak samice słonia morskiego, które najchętniej wybierają sobie na partnerów najgrubszych samców. Tyle, że to może być szkodliwa praktyka, bo taki słoń grubas łatwiej padnie ofiarą rekina czy orki niż jego szczuplejszy kolega... Tłuste pensje prezesów uzależnione od krótkoterminowego wyniku księgowego mogą skłaniać ich do podejmowania przez nich nadmiernego ryzyka ze szkodą dla całej firmy.
Ciekawe, czy jest gdzieś katedra zooekonomii.
O słoniach morskich i pensjach prezesów w USA czytałem w książce Eduarda Portera 'The Price of Everything. The True Cost of Living". O linearnych karierach pisał N. Taleb.
Autor: Jan Niedziałek / Źródło: tvn24bis.pl