Polska wezwała Komisję Europejską do wycofania projektu zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych. Wicepremier, minister rozwoju Mateusz Morawiecki ocenił w czwartek w Brukseli, że przyjęcie projektu osłabi swobodę świadczenia usług w UE.
Na wniosek Polski propozycja zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych była tematem dyskusji podczas Rady ministrów ds. konkurencyjności, choć przepisami w tej dziedzinie zajmuje się Rada ministrów ds. zatrudnienia i polityki społecznej. Propozycja ta zakłada, że pracownik wysłany do innego kraju UE powinien mieć prawo do takiego samego wynagrodzenia (wraz z wszystkimi jego składnikami) jak pracownik lokalny, a nie tylko do płacy minimalnej, jak jest obecnie.
Zarzuty rządu
Morawiecki powiedział, że zwrócił się o omówienie tej sprawy także przez unijnych ministrów gospodarki, ponieważ proponowane przez KE zmiany wpłyną także na konkurencyjność wspólnego rynku. Jego zdaniem propozycja KE nie służy "strategii prowzrostowej" UE i nie jest przykładem lepszego stanowienia prawa. - Nie rozumiemy też, dlaczego tworzy się nowe przepisy, które osłabią konkurencyjność krajów zarówno wysyłających jak i przyjmujących pracowników delegowanych. W ogólnym interesie UE jest zwiększanie konkurencyjności jednolitego rynku europejskiego - powiedział Morawiecki podczas dyskusji na posiedzeniu Rady UE. Argumentował, że projekt KE "osłabia wolność świadczenia usług w UE". Jak mówił, jest to jedyna z czterech wolności UE, które nie zostały zrealizowane. Pozostałe trzy swobody: przepływu pracowników, kapitału i dóbr są wdrożone i funkcjonują dobrze, ale zazwyczaj przynoszą więcej korzyści bogatszym krajom - ocenił Morawiecki. - Dla krajów uboższych, jak państwa Europy centralnej, wolność świadczenia usług jest bardzo ważna, ale nie działa - powiedział.
"Procedura żółtej kartki"
Przypomniał, że przeciwko projektowi KE uruchomiona została procedura żółtej kartki. Parlamenty 11 krajów unijnych zgłosiły zastrzeżenia do propozycji przepisów, argumentując, że nie są one zgodne z zasadą pomocniczości; według tej zasady Unia nie powinna regulować spraw, które mogą być lepiej uregulowane na poziomie krajowym. Wskutek uruchomienia procedury żółtej kartki, KE musi ponownie przeanalizować swą propozycję, a następnie zdecydować, czy ją podtrzyma, zrewiduje czy też wycofa. - Polska prośba jest prosta: wzywamy do wycofania tej propozycji i skoncentrowania naszych wysiłków na wdrażaniu istniejącego prawa - powiedział Morawiecki. Krytyczne stanowisko Polski podzieliły wschodnioeuropejskie kraje UE: Rumunia, Bułgaria, Litwa, Węgry, Łotwa i Czechy. - Celem mojej interwencji było wytłumaczenie, dlaczego wystawiliśmy Komisji tzw. żółtą kartkę. Komisja się tego nie spodziewała, ale my mamy bardzo ściśle określone zdanie w tej kwestii. Uważamy, że swoboda przepływu usług zostanie jeszcze bardziej ograniczona wraz z wprowadzeniem tej dyrektywy o pracownikach delegowanych, dlatego protestujemy, nie chcemy wdrażania tej dyrektywy, wnioskujemy do Komisji o wycofanie tej dyrektywy i sprawnie zbudowaliśmy koalicję 11 państw, które w parlamentach narodowych wystawiły żółtą kartkę Komisji Europejskiej - powiedział Morawiecki PAP po radzie.
Co zrobi KE?
Wyjaśnił, że na czwartkowej radzie przedstawiał, co się złożyło na żółtą kartkę, "bo tak wygląda ta procedura". - Między innymi chcemy przez to zaznaczyć, że dyrektywa o pracownikach delegowanych narusza zasady konkurencyjności, zmniejsza swobodę świadczenia usług na jednolitym rynku europejskim i to nam się nie podoba - tłumaczył szef resortu rozwoju.
Argumentował, że swobody, które działają na korzyść krajów wysokorozwiniętych, czyli swoboda przepływu towarów, kapitału i pracowników "są właściwie w 100 procentach zaimplementowane". "A jeżeli coś komuś nie pasuje tak jak Wielkiej Brytanii, to Brytyjczycy wprowadzają pewne ograniczenia. Natomiast ta swoboda z traktatu rzymskiego, którą moglibyśmy my z Europy Centralnej lepiej wykorzystywać, czyli swoboda przepływu usług, jest ograniczana, jest ponownie ograniczana właśnie przez tę dyrektywę o pracownikach delegowanych” – podsumował. Dodał, że Polska była "wiodącą stroną", która zaprotestowała przeciwko temu projektowi, a teraz krok jest po stronie Komisji.
Polska liderem
Z kolei Francja i Belgia poparły propozycję Komisji Europejskiej, argumentując, że zapewni ona bardziej uczciwe warunki konkurowania usługodawców na rynkach państw UE, a także wzmocni prawa pracowników delegowanych. Unijna komisarz ds. zatrudnienia Marianne Thyssen zapewniła, że uważnie przeanalizuje zastrzeżenia przeciwników zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych, ale broniła swojej propozycji. - W wielu krajach widać znaczne różnice w wysokości wynagrodzenia pracowników lokalnych i pracowników delegowanych z innych państw. To nieuczciwe zarówno dla pracowników, jak i usługodawców - powiedziała. - Pracownicy delegowani nie są pracownikami drugiej kategorii i nie powinni zarabiać znacznie mniej niż lokalni - dodała. Jej zdaniem firmy, które świadczą usługi w innych krajach unijnych i delegują tam swoich pracowników wcale nie stracą możliwości konkurowania niższym kosztem z firmami lokalnymi, bo składki na ubezpieczenie społeczne nadal będą płacone w kraju pochodzenia pracownika delegowanego. Z Polski pochodzi najwięcej pracowników delegowanych w UE. W 2014 r. było to prawie 430 tysięcy na 1,9 mln (22,3 proc.). Najwięcej pracowników z Polski pracuje w sektorze budowlanym - 46,7 proc., przemyśle – 16,6 proc., edukacji, ochronie zdrowia i zajęciach socjalnych 13,9 proc. Najczęściej osoby delegowane są do Niemiec (56 proc. wszystkich Polaków), Francji (12 proc.), Holandii i Belgii.
Zobacz jak przedstawiają się wynagrodzenia Polaków na tle Europy:
Autor: mb / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock