Wizje dotyczące rynku pracy w Polsce są coraz bardziej pesymistyczne. Eksperci w swoich przewidywaniach nie dość, że podwyższają prognozę stopy bezrobocia, to wydłużają czas, w jakim ona się utrzyma. Według ostatniej analizy Michała Boniego, szefa doradców premiera Donalda Tuska, cytowanego przez "Rzeczpospolitą", wysokie bezrobocie utrzyma się do 2011 roku.
Stopa bezrobocia w lutym, wg resortu pracy, wyniosła 10,9 proc. To jednak jeszcze nic. Jeden ze scenariuszy w analizie „Kryzys a polskie wyzwania i szanse” przygotowanej przez Michała Boniego, mówi o tym, że stopa bezrobocia od drugiej połowy 2010 roku przez kilkanaście miesięcy będzie wynosiła 14–14,5 proc. – To pesymistyczny wariant. Ale należy go traktować jako potencjalne zagrożenie, któremu trzeba zapobiec. Wszystko zależy m.in. od tego, na ile uelastycznimy regulacje prawne oraz jak dobrze zaadresujemy politykę rynku pracy – podkreśla Boni.
Machina już ruszyła
Jeśli sprawdzą się pesymistyczne prognozy, to pracę w ciągu roku, półtora może stracić ok. 700–800 tys. obecnie zatrudnionych. Zdaniem ekonomistów stanie się to przede wszystkim w wyniku dwóch fal zwolnień. Pierwsza, pod koniec 2009 roku, ma wynikać z gwałtownego zmniejszania się produkcji przemysłowej. Druga, jesienią 2010 roku, będzie efektem załamania się koniunktury w sektorze usług. – Jeśli nadal produkcja będzie spadała w takim tempie, a dla firm największym zagrożeniem są teraz huśtawki z zamówieniami, oznacza to kolejne zwolnienia w firmach przemysłowych i wzrost bezrobocia jesienią tego roku – tłumaczy prof. Maria Drozdowicz-Bieć z SGH. Wyjaśnia, że w gospodarce jest tak, że najpierw mamy gorszą wartość produkcji, spadającą dynamikę PKB, a dopiero potem szczyt zwolnień. Najpierw też poprawia się sytuacja w firmach, a z kilkunastomiesięcznym opóźnieniem rośnie zatrudnienie.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24